Nikt mi nie wmówi, że zdrowy człowiek nie ma zachcianek. Że
nie ma ochoty na chałwę, lody, pizzę, hamburgera, alkohol, czy wiejski chleb ze
smalcem i kiszonym ogórkiem. Albo na coś innego, zależnie od upodobań. Chory,
też ma zachcianki, może nawet większe,
częstsze i łatwiej mu odpuścić sobie, bo choremu można więcej. Miesiące diety
powodują znudzenie swoją monotonnością i nadchodzi dzień w którym chcesz zjeść
coś innego, po staremu.
-Dlaczego po staremu?
-To teraz odżywiasz się po nowemu?
No tak , odżywiasz się , a nie żresz, co chcesz, kiedy
chcesz i ile chcesz.
Wróćmy jednak do dnia wielkiej klęski, albo triumfu
odchudzania nad starymi nawykami żywieniowymi. Nie ma co podliczać ile kcali
wchłoniemy. Lepiej tego nie robić, bo wpadniemy w depresję. Trzeba tylko
pamiętać, o tym, że piwo, pizza i lody to nagroda, którą dajemy sobie po iluś
tam dniach diety. To ma zadziałać na naszą psychikę. Jedna ze znajomych
napisała, że ma „ cudowny sposób „ na utrzymanie wagi. Otóż :
„Wystarczy trzymać się odpowiedniej wartości energetycznej
potraw, tak aby nie przekraczać np. 2000 kcali na dzień”
- Serio?
No tak, wszyscy o tym wiedzą i nie jest to żadna tajemnica.
Ale cały czas tak żyć? To nie są moje słowa i wcale mi się to nie podoba, wręcz
przeciwnie. Człowiek musi mieć dni „szalonych kalorii” żeby normalnie
funkcjonować. Nie słucham osób, które
trzymają się takich zasad, to ich, dziwny wybór i jednocześnie zaprzeczenie
człowieczeństwa. Nie jesteśmy maszynami, tylko ludźmi, którym należy się coś
czasem. Akumulator w smartfonie też padnie po roku, dwóch, ładowany tak samo i
zużywany tak samo codziennie. Należy wymienić potem go na nowy, bo się zużył.
Człowiek będący dłuższy czas na diecie też się wypali i nie pociągnie dalej bez
przerwy, oszukanego, bezwartościowego posiłku, cheat mealu.
Rozwiązanie jest jedno, chudniemy, potem złapiemy parę kg i
wracamy na dietę , żeby więcej schudnąć. Na koniec mamy określoną wagę, którą
jak przekroczymy, to wracamy do diety. Nie można zawsze wszystkiego sobie odmawiać,
takie życie nie miałoby sensu.
Druga sprawa dotyczy dumnych osób, od których nawet przez
internetowe światłowody bije nadmierna pycha z dokonanej redukcji wagi. Pycha, nie
duma, dumnym powinno się być, ale nie pysznić się tym dokonaniem. Nie muszę ich
spotykać w realu, żeby czuć „złą energię” wystarczy kilka słów w matriksie,
przeczytanych na fejsie z fotką, która tę energię przekazuje. Taki człowiek
krzyczy do nas: „Patrz , zrobiłem to i nie było to wcale trudne. Zrzuciłem 50
kg i wcale nie wymagało to ode mnie wielu wyrzeczeń, to była pestka” W
rzeczywistości to nieprawda. Wąska jest granica między dumą a pychą, która w
końcowym stadium może prowadzić do agresji. Tak, wyczuwam agresję, jak Yoda
ciemną stronę mocy. Ta energia jest zła, w moim subiektywnym odczuciu. Może są
tacy, którzy podniecają się na widok zdjęcia. Ooo! Patrz, jak schudła. Jednak przepełniony pychą
autopodpis pod selfikiem rozwiewa wszelkie wątpliwości, źle na mnie to działa. To
są wyrzeczenia, ale trzeba się odpowiednio do nich nastawić. Nie ma nic złego w
zdjęciu opatrzonym odpowiednim komentarzem, ale nie komentarzem z którego
wylewa się pycha granicząca z agresją. To nie do Was, moi czytelnicy , to do
kilku osób, których zdjęcia widziałem niedawno w Internecie. Wojownik jest
dumny, ale też pokorny. Wojownik szanuje przeciwnika bo walczy z nim dzień po
dniu, tydzień po tygodniu. Przyjdzie kiedyś
taki dzień, gdy przeciwnik wstanie, mimo naszych ciosów, zaciśnie pięści
i powie : I co mi teraz zrobisz?
Trochę skwaszony, pozdrawiam.
zdjęcia: Pixabay