Niech moc będzie z Wami.
Jutro zaszczyk w oko 😐
Blog o wojnie z otyłością i innych sprawach z życia wziętych . https://www.facebook.com/robert.rabiej.wielkawojna
Niech moc będzie z Wami.
Jutro zaszczyk w oko 😐
Minął tydzień od testu na koronawirusa.
Po wykryciu u mnie covid-19, Pani Doktor zaordynowała mi od
razu antybiotyk. Bo zawsze jak mam lekki katar, to przechodzi on w zapalenie
oskrzeli. Pewnie dobrze zrobiła, bo od wtorku zacząłem się czuć coraz gorzej. Z
dnia na dzień opadałem z sił, poprosiłem Rodziców o zakup pulsoksymetru,
którego cena wzrosła chyba o 200 % w porównaniu do czasów sprzed pandemii.
Byliśmy w izolacji i co jakiś czas podjeżdżał policjant i kazał się pokazać w
oknie. Na dzisiaj, ja jestem w izolacji, a żona już jest wolna, ale co z tego i
tak się źle czuje. Gorączka w pierwszym tygodniu była niska i za bardzo nie
przeszkadzała, ale ból wszystkich gnatów stawał się coraz bardziej dokuczliwy.
Coraz bardziej zaczęły mnie martwić wskazania pulskosymetru, bo w porywach
tylko świecił u mnie na żółto i pokazywał max 94% saturacji, na ogół wskazywał
między 90 a 92 %. Niektórzy dzwoniliby już po karetkę, ale od pewnego
szpitalnego lekarza usłyszałem, żeby nie pchać się do szpitala, bo mogę załapać
jeszcze jakieś inne bakterie, które mogą mnie wykończyć. Z dnia na dzień czułem
się gorzej, trochę się zdołowałem. W niedzielę zaś był chyba najgorszy dzień,
termometr pokazał 39 stopni a pulsoksymetr nie pokazał 90%. Apap ekstra x2 i
gorączka spadała, dreszcze na zmianę z falami gorąca powodującego zalanie potem
i tak na zmianę. W pewnym momencie leżałem w łóżku i nie miałem siły założyć
ciepłych skarpet, poprosiłem moją lepszą połowę, żeby mi pomogła. Jakoś ta
niedziela minęła. Od poniedziałku to samo, od rana miałem ogromne pragnienie,
wypiłem chyba między 6-7 ze 2 litry wody. Do wieczora stan się nie poprawiał.
Przyszedł wtorek, czyli wczoraj, od rana bolał mnie lekko brzuch, zbierało na
wymioty i jakbym miał biegunkę, ale jeszcze bez latania do toalety. Pojawiło
się ogromne ssanie na słodkie, nie wiem, dlaczego. Po wizytach w toalecie
poczułem się trochę lepiej i nawet wskazania pulsoksymetru się poprawiły, wskoczyło
na 94%. Nadal czułem się fatalnie aż do wieczora, kiedy postanowiłem, że
napiszę właśnie ten wpis. Niby się trochę poprawiło. Co mi dolega: gorączka,
której nie miałem od 20 lat, ból wszystkich mięśni, nie taki straszny, zbiera
mnie na rzyganie, boli mnie brzuch. Ze smakiem jakby lepiej, czuję słodkie,
słone, miętowe, suchość w ustach. Zapachy czuję tylko te bardzo intensywne. I
nadal co chwilę tracę siłę i muszę się położyć.
Muszę się położyć.
Atak koronawirusa na osobę otyłą
może się skończyć zgonem, tego drugiego. Też o tym słyszałem, już w zeszłym
roku. Odsetek zmarłych z powodu zarażenia koronawirusem wśród osób otyłych jest
dużo większy niż u chudych.
Od roku trwa nauczanie zdalne,
które prowadzę z domu, nie ze szkoły, bo boję się kontaktu z nosicielami
wirusa, bo zgon.
Jak wychodzę z psem, czy do
sklepu zakładam maskę albo „kaganiec”, jak nazywają niektórzy ten środek
bezpieczeństwa. Na ulicy, mimo że wieczór, a wyszedłem tylko z psem i wokół nie
ma nikogo, też zakładam maskę. Nie chcę, aby jakieś służby się do mnie
przyczepiły, że przez niestosowanie się do poleceń, stwarzam zagrożenie
rozprzestrzeniania się wirusa.
Moja żona podobnie, jak ja,
zakłada „kaganiec” wszędzie, gdzie trzeba. W domu mamy ich już kilkadziesiąt,
do wyboru i do koloru. Mamy także środki dezynfekujące i używamy ich, jak
trzeba. Przez ostatni rok nawet nie zachorowałem na przeziębienie, czy coś
podobnego, zajrzałem do swojego Internetowego Konta Pacjenta. Starałem się
uważać, ja i moja żona. Wszyscy chcą przeżyć tę pandemię.
Rozpocząłem odchudzanie nową dietą od zeszłego poniedziałku, z nadzieją, że wszystko się dobrze ułoży. W czwartek poczułem się lekko osłabiony i w piątek jeszcze poprowadziłem zdalne lekcje. W piątek moja żona źle się poczuła. Totalnie ścięło ją z nóg, nie była w stanie iść do pracy, zaszło podejrzenie zarażenia koronawirusem. W sobotę rano pojechała na test, wieczorem podano wynik- pozytywny. Wraz z wynikiem otrzymałem powiadomienie o kwarantannie domowej.
Myślałem, że mnie nie ruszy, w
końcu dostałem pierwszą dawkę Astra Zeneki, druga ma być w maju.
Przygotowywałem więc w niedzielę wieczorem lekcje na poniedziałek i koło 23.00
poczułem się słabo, więc postanowiłem się położyć, myślałem, że to po prostu złe
samopoczucie od siedzenia przy komputerze. Dokończę w poniedziałek rano.
Niestety, w poniedziałek miałem
już lekką gorączkę i złe samopoczucie, totalny brak sił i ból wszystkiego.
Zgłosiłem więc dyrekcji, że nie jestem w stanie prowadzić zajęć. Zadzwoniłem do
mojego lekarza, a ten od razu skierował mnie na test na Covid-19. Późnym wieczorem
dowiedziałem się, że jestem pozytywny:
-No, to jestem urządzony-
pomyślałem.
-Burza cytokin zaleje moje płuca
i będę wymagał hospitalizacji, bo będę się dusił- kolejna myśl tłoczyła mi się
do głowy.
-Będzie zgon- krakały mi myśli w
głowie.
-Nic nie będzie, wszystko
przebiegnie łagodnie- tłumaczył mi mój mózg.
We wtorek dostałem receptę na
antybiotyk, aby ten katar którego dostałem nie zamienił się w zapalenie
oskrzeli. Biorę go i inne leki wspomagające oskrzela.
A co czuję teraz?
Bolą mnie mięśnie, jestem mocno
zmęczony, mam katar, kaszlu nie mam, w oskrzelach nic nie gra, całkowicie straciłem
węch, straciłem też 98% smaku. Mniej więcej jakbym miał grypę. Ledwo to piszę,
ale obiecałem sobie, że napiszę.
Mieliśmy jechać do córki na urodziny, dawno nie byłem na jej urodzinach. Nie udało się.
Dobrze, że są tacy ludzie, którzy pomogą nam w tej ciężkiej sytuacji. Dziękuję Rodzicom i Koleżance za okazaną pomoc.
Mam znowu dość i chcę się wyrwać z tej klatki (nie)mocy. Nie osiągnąłem wagi początkowej z odchudzania rozpoczętego w 2014 (na szczęście) ale sytuacja zrobiła się nieciekawa. Znowu zacząłem szukać ciekawych diet i znalazłem coś, o czym napiszę za parę tygodni. Nie trzeba liczyć kcali, trzeba jeść dużo warzyw i mało węglowodanów, niby proste. Nie chcę już chudnąć rewelacyjnie szybko, chcę chudnąć powoli i z umiarem, wystarczy 1kg tygodniowo. Rok ma tygodni 54, 54 x 1 kg =54 kg w ciągu roku. Wystarczy chyba? Spokojnie, bez uczucia głodu, bez diet, od których chce się rzygać. Bez wciskania w siebie czegoś niedobrego. Brzmi ładnie, zobaczymy, jak wygląda. Nie wiem, czy uda mi się pisać 3-4 razy w miesiącu, ale raz na miesiąc, pewnie tak. Jestem weteranem odchudzania. W tym momencie przypomniał mi się pewien kawał zasłyszany gdzieś kiedyś…
"Na lekcję historii,
pani zaprosiła weterana wojennego, aby opowiedział dzieciom, jak to było w
czasie wojny.
Weteran zaczyna:
- Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie, jemy chleb a tu
jeb!
Pani zgorszona, wstrzymała dalszą wypowiedź.
Więc weteran zaczyna jeszcze raz:
- Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie, jemy chleb z solą,
jak nie przy*****olą!
- Ależ proszę pana tu są dzieci!
Po raz kolejny zaproszony gość zaczyna:
Siedzimy w okopie, chłop przy chłopie, jemy chleb a tu...
Dzieci domyślają się, co może być dalej i mówią:
-Jeb.
- I taki c**j, poszliśmy w bój!"
Ja też poszedłem w BÓJ.
Kiedyś pisałem tutaj, że otyłość to nieuleczalna choroba, ale według dietetyków, można nad nią zapanować. Jak pamiętacie szło mi całkiem nieźle, schudłem 90 kg. Potem znudziła mnie monotonna dieta i jedzenie bez smaku, zacząłem dodawać soli do potraw wcześniej przygotowywanych w dietach. Niestety kg zaczęły przybywać, mimo nie obżerania się. Częściej pozwalałem sobie na pizzę, makdolaba, czy obalenie kilku kieliszków wysokiej jakości wysokoprocentowego alkoholu. Jak pamiętacie, pojechałem z żoną w Bieszczady. Kilka miesięcy później (i kilka kilogramów). Coś strzeliło mi w kolanie, które dotąd uważałem za prawie zdrowe. Uznałem, że to wynik łażenia po bieszczadzkich pagórkach. Odpuściłem większość treningów i dostałem od ortopedy zastrzyki z kwasu hialuronowego. Lewe kolano poprawiło swoje działanie, ale i tak powoli kg rosły.
Zniechęcenie do dalszej walki powiększało się i rósł stan depresyjny. I na dodatek pojawił się wirus. Zamknęli nas w domach i kazali pracować w domu. Siłownie też zamknęli, rowerem można było jeździć, więc jeździłem, kiedy była ładna pogoda. Nie jeżdżę w deszczu i w niskich temperaturach, bo boję się przeziębień, które zamieniają się u mnie w zapalenia oskrzeli.
I tak dotarliśmy do sierpnia 2020 roku. Mało treningów, dieta na
oko i wiele złapanych kilogramów. Słowem- jojo. Na domiar złego, od marca 2020
pogorszył mi się wzrok, konieczne były nowe okulary. Poszedłem do okulisty i
okazało się, że okulary mam dobre, tylko coś się dzieje w moim lewym oku.
Rozszerzone, tomograficzne badanie oka wykazało chorobę. Zabrzmiało to jak
wyrok- zwyrodnienie plamki żółtej wywołane starością. Dziwne, mam 53 lata i już
mam być starcem??? Nie!
A teraz przygotowuję się do rozpoczęcia
drugiej wojny, przygotowuję starą, sprawdzoną broń a także broń masowego rażenia.
Nie mam zamiaru, by życie mnie dołowało, nie może, muszę walczyć. Człowiek ma
tyle lat, na ile się czuje, a życie nie może go dołować. Więc pora wrócić do
zdrowego odchudzającego żarcia, do treningów i do uznania, że osiągnięcie
prawidłowej wagi jest życiowym priorytetem. Tak, otyłość to choroba, podobna do
alkoholizmu.
Trochę inny wpis niż stare, zmieniłem się.
Ciekawe, czy będę miał ochotę dalej pisać :D
Sorry za jakość zdjęcia 😢 |
Spokojnie, golonka miała kość, ok 1/3 objętości i podzieliłem się nią z żoną (mięsem, nie kością) |
Dzisiaj o 23.46 |
https://www.damianparol.com/intermitten-dieting/ |