czwartek, 21 grudnia 2017

Niech moc będzie z Tobą .

Idą Święta, a ja dalej walczę. Nie ukrywam, że czasem sobie odpuszczam, bo męczące jest jedzenie monotonnych posiłków przez dłuższy czas. 

Nie , nie napisałem jeszcze wszystkiego. Nie mam po prostu weny twórczej do pisania i ostatnio jestem trochę zajęty zawodowo. Pisanie o niektórych problemach z otyłością jest niestety trudne. Gdybym opisał to , o czym nie chcę pisać, to byłaby to „pornografia” i stałbym się podobny do tych metroseksualnych pań i panów na Instagramie . Nie kładę maseczek na twarz ,ani nie plasterków ogórka na oczy, nie chodzę do kosmetyczki , jak to robią niektórzy panowie, świeżo odchudzeni i Ci którzy zdobyli swoją upragnioną sylwetkę. Niestety nie chodzę też na solarium i jestem blady, bo nie leżałem plackiem na plaży. Nie mogę się prażyć na słońcu i nie lubię tego. 

Nie chcę Was zanudzać moją codzienną wojną o dalsze spadki kilogramów. Nie prowadzę szczegółowego dziennika odchudzania, jak to robią niektórzy, wklejając zapiski na „fejsa” czy „insta” Zastanawiam się nawet, czy nie opuścić tego padołu żenady jakim jest Instagram , bo i tak od początku mnie to obrzydzało. 

Staram trzymać się zasad diety, nie opuszczam treningów bez powodu. Wiele razy nie mając siły , zmuszam się do pójścia na trening, chociaż tylko na brzmiący z hiszpańskiego trening „cardio” Chciałbym być w porządku do siebie i powiedzieć sobie za 10 lat: „Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby utrzymać zdrowie” 

Tym krótkim wpisem, życzę moim czytelnikom wesołych Świąt Bożego Narodzenia. I nie przytyjcie za dużo w tych dniach .






środa, 22 listopada 2017

Maszyna śmierci.

Przez lata od zakończenia treningów judo, nie miałem większej aktywności fizycznej. Wiele diet i ich przerwań doprowadziły mnie do ogromnej wagi, której na początku tej ostatniej , skutecznej diety, nawet nie znałem dokładnie. Skala 180 kg w mojej domowej wadze dawno przestała wskazywać i pokazywała tylko : " error " Dieta wymusiła na mnie powrót do treningów. Nie były to treningi rozwijające technikę judo, ani rozwój ciała, tylko powrót do stanu normalności. Po prostu musiałem ćwiczyć, żeby żyć.

Pierwszym treningiem był spacer w basenie, bo normalnie nie mogłem chodzić. Po mniej niż 100 metrach dostawałem zadyszki i bólów kręgosłupa.Potem zacząłem pedałować na rowerze poziomym. Rozszerzeniem treningów na rowerze poziomym była rozgrzewka na "maszynie śmierci" 




5 minut, które rozwalały mnie od środka,
5 minut, które powodowały bóle kolan,
5 minut, które powodowały ogromne bóle kręgosłupa,
5 minut, dzięki którym zadyszka stawała się mniejsza,
5 minut, które były przyczynkiem do powrotu do żywych.


Oglądając reklamy w tv, widzieliście, bo i ja widziałem, uśmiechnięte panie ćwiczące na maszynie eliptycznej inaczej zwanej Orbitrekiem. Nawet chciałem taką maszynę kupić kiedyś, przecież te panie są zadowolone, więc pewnie lekko się na niej ćwiczy. Nic bardziej mylnego dla 230 kilogramowego grubasa. Kupiłbym, spłacał , a maszyna by stała w kącie.


No dobra, nie do końca napisałem prawdę. Wcale nie wytrzymywałem 5 minut rozgrzewki na tej maszynie. Oszukiwałem, rozgrzewałem się na rowerze poziomym. Tak przynajmniej zakończyły się pierwsze wejścia na elipsę. Potem stopniowo próbowałem, najpierw po minucie musiałem zejść i usiąść, potem po dwóch minutach zatrzymywałem maszynę, nie schodząc z niej i jeszcze jedna minuta potem, itd. W końcu udało mi się z bólem skończyć pięciominutową rozgrzewkę na Niej. Dalszy trening odbywał się na rowerze poziomym.

Takie były początki, 3 lata temu. Potem trening się rozwijał i gdy przeprowadzałem trening cardio, to jednym z elementów po rozgrzewce i brzuchach , było 20 minut na maszynie eliptycznej w tętnie powyżej 70% HR max. Było podobnie jak z pięciominutową rozgrzewką, najpierw 5 minut i na rower poziomy, potem 10 minut i na rower poziomy potem 15 i w końcu 20 minut. Udało się !!!

Dzisiaj , rozgrzewka na Orbitreku nie stanowi problemu. 20 minut w tętnie 135-140 też nie stanowi większego problemu, poza kryzysem , który przychodzi mniej więcej po 10 minutach, ale myślę wtedy o czymś przyjemnym i przechodzi. Mógłbym dłużej "dawać" na Niej.  Nie muszę. Wolę rower. Swoją drogą zazdroszczę biegaczom biegania, niestety wolę nie przeciążać kolana. Warto było przeżywać tortury na Niej.

 Zdjęcia niestety nie moje , pochodzą z Wikipedii , Pixabay i Pexels. Jakoś nikt nie ma ochoty zrobić mi fotki 😁😁😁

Miejcie szacunek dla "maszyny śmierci"

niedziela, 12 listopada 2017

Lajk ? Hejt ?

Moi drodzy Czytelnicy !
Wiem, że cicho ostatnio, ale przecież nie będę pisał "na siłę" na moim blogu o walce z ciężką chorobą nazywaną otyłością. To jest choroba psychiczna, ale i choroba ciała. W każdej chorobie są upadki i wzloty.Są dni, kiedy patrzymy w przyszłość z przekonaniem, że uda się "na pewno" trwa to jakiś czas. Potem przychodzi moment zwątpienia i refleksji, co ja źle robię , że nie idzie? W końcu nadchodzą dni totalnej załamki i odwrócenia biegu wydarzeń, jakbym się cofnął ileś miesięcy do tyłu. Każdy tak ma, nie każdy ma konstruktywne wsparcie. Łatwo jest powiedzieć grubasowi: złapałeś znowu parę kilogramów. Trudno jest zapytać grubasa, co się dzieje i wspomóc ciepłym słowem albo milczeniem popartym jakimś zdarzeniem. Jest takie brzydkie słowo na h , to "hejt" Bo takie coś odczuwam , obserwując zachowania kilku moich znajomych. Stąd bierze częściowo niechęć do pisania.

Moi Drodzy!
Udostępniajcie. Nie piszę tego bloga dla pieniędzy, tylko dla udokumentowania kilku rzeczy związanych z odchudzaniem. Piszę dla ostrzeżenia ludzi, którzy zebrali za dużo kilogramów w sobie. Może ich spotkać śmierć albo ciężkie choroby. Nic z tego nie mam. Więc nich będzie chociaż satysfakcja, że komuś pomogłem. Każdy z wpisów to nie lanie wody, tylko przemyślane słowa, które gromadzą się w mojej głowie. Na twardym dysku leży kilka opowieści, które pojawią się , a może i nie, bo są właśnie o hejcie. "Adwokat Diabła" to jeden z tekstów, który mam obawy opublikować, drugi to "Straszny Dwór" . Oba napisałem po pewnych wydarzeniach w pewnym miejscu, pięć miesięcy temu. Leżą "w szufladzie"
Co do odchudzania, to muszę zmartwić kilka osób : JEST OK, wszystko pod kontrolą.
Pozdrawiam i zapraszam do udostępniania.

piątek, 13 października 2017

Wielkie żarcie.Pycha.

Nikt mi nie wmówi, że zdrowy człowiek nie ma zachcianek. Że nie ma ochoty na chałwę, lody, pizzę, hamburgera, alkohol, czy wiejski chleb ze smalcem i kiszonym ogórkiem. Albo na coś innego, zależnie od upodobań. Chory, też ma zachcianki,  może nawet większe, częstsze i łatwiej mu odpuścić sobie, bo choremu można więcej. Miesiące diety powodują znudzenie swoją monotonnością i nadchodzi dzień w którym chcesz zjeść coś innego, po staremu.
-Dlaczego po staremu?
-To teraz odżywiasz się po nowemu?
No tak , odżywiasz się , a nie żresz, co chcesz, kiedy chcesz i ile chcesz.
Wróćmy jednak do dnia wielkiej klęski, albo triumfu odchudzania nad starymi nawykami żywieniowymi. Nie ma co podliczać ile kcali wchłoniemy. Lepiej tego nie robić, bo wpadniemy w depresję. Trzeba tylko pamiętać, o tym, że piwo, pizza i lody to nagroda, którą dajemy sobie po iluś tam dniach diety. To ma zadziałać na naszą psychikę. Jedna ze znajomych napisała, że ma „ cudowny sposób „ na utrzymanie wagi. Otóż :
„Wystarczy trzymać się odpowiedniej wartości energetycznej potraw, tak aby nie przekraczać np. 2000 kcali na dzień”
- Serio?
No tak, wszyscy o tym wiedzą i nie jest to żadna tajemnica. Ale cały czas tak żyć? To nie są moje słowa i wcale mi się to nie podoba, wręcz przeciwnie. Człowiek musi mieć dni „szalonych kalorii” żeby normalnie funkcjonować. Nie  słucham osób, które trzymają się takich zasad, to ich, dziwny wybór i jednocześnie zaprzeczenie człowieczeństwa. Nie jesteśmy maszynami, tylko ludźmi, którym należy się coś czasem. Akumulator w smartfonie też padnie po roku, dwóch, ładowany tak samo i zużywany tak samo codziennie. Należy wymienić potem go na nowy, bo się zużył. Człowiek będący dłuższy czas na diecie też się wypali i nie pociągnie dalej bez przerwy, oszukanego, bezwartościowego posiłku, cheat mealu.
Rozwiązanie jest jedno, chudniemy, potem złapiemy parę kg i wracamy na dietę , żeby więcej schudnąć. Na koniec mamy określoną wagę, którą jak przekroczymy, to wracamy do diety. Nie można zawsze wszystkiego sobie odmawiać, takie życie nie miałoby sensu.




Druga sprawa dotyczy dumnych osób, od których nawet przez internetowe światłowody bije nadmierna  pycha z dokonanej redukcji wagi. Pycha, nie duma, dumnym powinno się być, ale nie pysznić się tym dokonaniem. Nie muszę ich spotykać w realu, żeby czuć „złą energię” wystarczy kilka słów w matriksie, przeczytanych na fejsie z fotką, która tę energię przekazuje. Taki człowiek krzyczy do nas: „Patrz , zrobiłem to i nie było to wcale trudne. Zrzuciłem 50 kg i wcale nie wymagało to ode mnie wielu wyrzeczeń, to była pestka” W rzeczywistości to nieprawda. Wąska jest granica między dumą a pychą, która w końcowym stadium może prowadzić do agresji. Tak, wyczuwam agresję, jak Yoda ciemną stronę mocy. Ta energia jest zła, w moim subiektywnym odczuciu. Może są tacy, którzy podniecają się na widok zdjęcia. Ooo!  Patrz, jak schudła. Jednak przepełniony pychą autopodpis pod selfikiem rozwiewa wszelkie wątpliwości, źle na mnie to działa. To są wyrzeczenia, ale trzeba się odpowiednio do nich nastawić. Nie ma nic złego w zdjęciu opatrzonym odpowiednim komentarzem, ale nie komentarzem z którego wylewa się pycha granicząca z agresją. To nie do Was, moi czytelnicy , to do kilku osób, których zdjęcia widziałem niedawno w Internecie. Wojownik jest dumny, ale też pokorny. Wojownik szanuje przeciwnika bo walczy z nim dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Przyjdzie kiedyś  taki dzień, gdy przeciwnik wstanie, mimo naszych ciosów, zaciśnie pięści i powie : I co mi teraz zrobisz?

Trochę skwaszony, pozdrawiam.
zdjęcia: Pixabay

wtorek, 19 września 2017

Znachor.

Panie znachor, przestań Pan nawijać makaron na uszy. O soli, że trzeba jej używać. Używałem jej od urodzenia , nigdy nikt nie żałował soli w moim jadłospisie. Babcia soliła, mama soliła, ojciec solił aż ktoś nam za to …przysolił . Głupoty Pan rozsiewa po Internetach . Nigdy nie byłem chudy, nigdy nie miałem sześciopaka na brzuchu i nigdy nie będę go posiadał , i jest mi z tym dobrze. 

Zawsze lubiłem jedzenie dobrze posolone, ale nigdy , za słone. Przesolonych potraw nie lubiłem i nadal nie lubię. Życie mnie tak jakoś dziwnie doświadczyło, że mocno utyłem, ważyłem ponad 230 kg. Nikt, żaden lekarz i żaden konował nie doradził mi, żeby całkiem odstawić sól. Dopiero Konrad Gaca i jego system ochudzania wpłynęły na takie działania. Kiedy nie mogłem chodzić, przejście 100 metrów sprawiało mi ból , a powrót z tego 100 metrowego spaceru był moim wyzwaniem, chwyciłem się ostatniej deski ratunku, zapisałem się do GS-u . Konsultant kazał całkowicie odstawić sól, Panie Robercie, mówili, sól jest potrzebna do życia, ale jest w pożywieniu. I jest jej pod dostatkiem, wystarczy, aby żyć. Odstawiłem sól. 

20 lat brałem leki od nadciśnienia, nigdy nie usłyszałem od lekarza słowa o tym, żeby nie używać soli . Teraz miałem zadanie do wykonania, bo już żyć się nie dało . stracić 100 kg albo umrzeć.




Po miesiącu zaczęło spadać ciśnienie krwi, a leki na nadciśnienie przestały spełniać swoją funkcję, bo nadciśnienia nie było, tylko koncerny chciały zarabiać na mnie. Po konsultacji z lekarzem, nie konowałem , odstawiałem po kolei wszystkie 4 pigułki. Czas mijał, moje ciśnienie wróciło do normy, dzięki odstawieniu soli i gwałtownym chudnięciu dzięki diecie oraz regularnemu piciu wody średniomineralizowanej . W porywach wypijam nawet 6 litrów wody dziennie.

I co dalej , Panie znachor  ?  Żadnej soli nie trzeba używać. Cukier i sól to dwie białe trucizny, których niemu simy dodatkowo używać. Trzeba z tym walczyć, pewnie nie da się całkowicie odstawić, byłoby to pewnie niezbyt dobrym wyjściem. Czasem trzeba jej użyć, w ekstremalnych przypadkach, jak długi wysiłek fizyczny, np. maraton długa jazda rowerem, długi marsz itd. Ale bez przesady.

Czas mija, a ja nadal nie solę, czasem wsunę coś solonego, np. kawał kiełby i co? A no nic , nie działa już na mnie. Może podwyższy trochę ciśnienie, ale zaraz wraca do normy.

Nie jestem hejterem, ale członkowie sekty pana znachora powinni zastanowić się , co czynią wspierając go, kupując jego publikacje i płacąc za wejście na wykład. Dałem tylko jeden przykład na obalenie wielkiej pierdoły publikowanej przez tego pana. Resztą niech się zajmą lekarze-fachowcy. Ja jestem skromnym człowieczkiem, który stara się wrócić do zdrowia i formy. Utrzymać ją i pożyć jeszcze trochę. 

O kogo chodzi? Domyślcie się sami...
 Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

niedziela, 10 września 2017

Pojechał... :)

Będzie krótko i na temat, może za parę dni coś więcej skrobnę. Otóż, dokonałem czegoś, w co nie do końca wierzyłem, że się uda. W połowie drogi zwątpiłem , ale się nie poddałem. Ukończyłem maraton w MTB. Miało być niemożliwe, okazało się możliwe. Za rok będę walczył o lepszy wynik .

wtorek, 5 września 2017

Niepewność.

Kiedy byłem zawodnikiem judo , nie miałem większych problemów przed zawodami. Ot, pojechał z ekipą , trochę się zestresował przed , odczekał kilka godzin na swoje walki , wygrał albo przegrał. Powrót do domu był czasem ciężki, z kontuzją większą lub mniejszą, zawsze były. Raz wróciłem z zawodów ostro uszkodzony, ale wróciłem z drużyną. Potem 25 lat prawie bez ruchu . Przytyłem 100 kg. Odkurzyłem rower, zacząłem jeździć . Jazda rowerem jest elementem mojej Wielkiej Wojny i trzymania formy. Rok temu spróbowałem moim starym rowerem przejechać dystans maratonu MTB. Próba była udana i jednocześnie nieudana . Postanowiłem , że za rok, czyli 10 września 2017 pojadę w II Szczecineckim Maratonie MTB

Niestety, całe wakacje miałem w tym roku zajęte ciężką pracą przy remoncie kuchni w domu . Ucierpiały na tym moje przygotowania do zawodów. No, ale wróciłem , rozkręcam się i zapisałem się na maraton. W niedzielę pojechałem na objazd trasy, niestety zabłądziłem w lesie kilka razy, gdyż droga jeszcze dokładnie nie była wyznaczona, a nie zainstalowałem nawigacji i nie wziąłem ze sobą powerbanka. Wjechałem w błota, bagna, na szczęście mam zmysł samolokacji i wiedziałem gdzie mam jechać, żeby wrócić. Wyjechałem z tego lasu , po paru godzinach , niestety zbyt umęczony psychicznie, żeby zaliczyć jeszcze kilka odcinków.

Wróciłem do domu, po kilku godzinach zacząłem się zastanawiać, czy jest sens startu, przecież to poważne zawody, zaliczane do Zachodniej Ligi MTB, co prawda na dłuższym dystansie, ale poziom będzie wysoki. Do startu pozostało jeszcze parę dni. Wydaje mi się , że dam radę przejechać trasę, mimo błota, deszczu i ponurego klimatu , jaki szykuje się na niedzielę. Nie ważne, mogę być ostatni. W moim wieku i przy moim odchudzaniu, celem nie jest wysoka lokata, tylko fakt ukończenia wyścigu. Potem będziemy myśleć o lokatach. Męczy mnie ta cała niepewność, czy dam radę, czy nie.

Ale zaraz,  przecież  MOGĘ WSZYSTKO !



niedziela, 16 lipca 2017

Karkówka (wpis zawiera alokację :D :D :D )

Tyle razy ją robiłem, ale ten przepis wydaje się najlepszy. Mięso (ja robię od razu 10 porcji) kroimy w plastry wg zalecanej gramatury układamy w naczyniu żaroodpornym, pierwszą warstwę posypujemy trochę czosnkiem w proszku i solidnie papryką ostrą ,koniecznie marki Prymat. To samo robimy na kolejnych warstwach .Naczynie przykrywamy pokrywką , albo folią alu. Pieczemy 60-70 minut w 200 stopniach. Na wyjętą porcję kładziemy odpowiednią ilość masła Mlekovita i dajemy pomidory malinowe z Owada. Pychota. Smacznego.

czwartek, 13 lipca 2017

Remont.

Tak się złożyło, że zaplanowałem wraz z żoną remont kuchni, który miał się rozpocząć w te wakacje i zakończyć po miesiącu. Ponieważ groszem nie śmierdzę, postanowiliśmy ciąć koszty na robociźnie. Kiedyś umiałem położyć gładź , tylko, że ważyłem wtedy ze 170 kg i w czasie nakładania jej na ścianę, po każdym wiaderku brakowało mi siły. Sapałem ,musiałem położyć się na podłodze, żeby dojść do siebie. Więc , dobra, gładź położę, ściany pomaluję , płytki też dam radę, kładą je przecież ludzie, którzy mniej szkół skończyli. Z elektryką też nie będzie problemu, przecież uczę fizyki tych, którzy zostaną potem elektrykami. Problem pojawił się przy wymianie desek podłogowych, bo te, trzeba umiejętnie położyć, czego w życiu nie robiłem. Zawołałem więc fachowców , którzy zaśpiewali za wymianę podłogi i położenie na niej płytek, od 1500 do 3000 zł . Powiedziałem , że nie dam im zarobić, bo nie mam im czym zapłacić, koszty i bez tego będą przeogromne. Zacząłem remont, nie będę opisywał szczegółowo, co zrobiłem i co mam do zrobienia.

W czasie pracy nadszedł moment zwątpienia , a jak nie dam rady? Stracę ochotę i chęć do dalszej pracy? Jeżeli odpuszczę i zawołam ekipę?

Postanowiłem , że nie odpuszczę, nie ze sknerstwa, tylko z upartego dążenia do celu. Zrobię to sam, tak jak straciłem prawie 100 kg. Nawet jak będę to robił 2 miesiące.

Odchudzić się to znaczy wyremontować swoje ciało , może każdy. Będzie to robił długo, ale w końcu zrobi. Nie da się wyciąć żołądka i wrócić do starych nawyków żywieniowych bez powrotu do poprzedniej wagi.

Nie załamię się, w końcu skończę ten remont.



sobota, 17 czerwca 2017

Maraton.

Wiadomo, gdzie leży Maraton. Mamy też swoje małe maratony. Chciałem , to pojechałem , na moim pomarańczowym rumaku napędzanym przez moje własne nogi. 3 lata temu nie myślałem nawet, że wezmę udział w takich zawodach. Przypomnę, rower się rozwalił a ja padłem po dwukilometrowej przejażdżce nad jeziorem. Dlatego, chyba, chcę jeździć rowerem, żeby zapomnieć i jednocześnie pamiętać, do jakiego stanu doprowadziła moja otyłość. Przypomnę więc, ważyłem ponad 230 kg a schudłem ok 100 kg . Blog ten opowiada o moich przygodach grubasa i "schudniętego"  grubasa, choć jeszcze daleko mi do chudzielca .

Pomysł startu w maratonie MTB w wersji mini narodził się rok temu, kiedy dowiedziałem się, że chłopaki z naszego SRS chcą zrobić w naszych okolicach taką imprezę. Wtedy to postanowiłem zmierzyć się po raz pierwszy z takim trudnym terenem. W takich zawodach nie chodzi o dystans, jak w jeździe po asfalcie i gładkich polnych drogach. Po asfalcie, to myślę, że nawet 100km dałbym radę dzisiaj przejechać. Taką trasę, na maraton, to trzeba znaleźć, nie są one dostępne „od ręki” Pojechałem wtedy, wyciągnąłem wnioski i postanowiłem wystartować w tym roku. Dowiedziałem się także, o innej imprezie tego typu nazwanej Maraton rowerowy Pomorza Środkowego, która po raz czwarty była przeprowadzona w Korzybiu , koło Kępic. Postanowiłem wziąć w niej udział, żeby sprawdzić, czy tym razem dojadę cało do mety. 

15 czerwca , ok 12.30 przyjechałem nad jezioro w Korzybiu, odebrałem pakiet startowy, który poza numerem i pierścionkiem do pomiaru czasu przekazałem żonie, bo bananów i „sznikersów” nie jadam, a z napojów energetycznych preferuję Mineral Sport’a . Atmosfera przed zawodami była raczej wyluzowana, widziałem młodych ludzi, którzy jednak byli spięci, dla nich start w tych zawodach wydawał się wojną o złote kalesony. Na linię startu wpychali się na siłę , żeby tylko być na pierwszych pozycjach startowych. Dla nich to ważne, bo mogą się później rozpychać i blokować innych. Stojąc parę minut na linii startu usłyszałem, też rozmowę dwóch starszych kolegów. Rozmawiali o śmierci innego , szczegółów nie słyszałem , ale ucieszyło mnie to, że chłopaki walczą o utrzymanie zdrowia do późnej starości biorąc udział w takiej imprezie. Ich kolega nie dożył. 

Pierwszy kilometr po starcie był jazdą po korzeniach drzew otaczających jezioro, nie było to łatwe, tym bardziej, że cała grupa jechała w „kupie” i właśnie się rozdzielała. A potem, no cóż, jazda pod górkę, piach, las, trochę asfaltu, betonu i trudny zjazd. Który przeszedłem , bo bym się chyba zabił jadąc wierzchem. Jechał przede mną też kolarz w słuchawkach dousznych. Ja, za nim , starałem się wyprzedzić, on chyba mnie nie słyszał. Błagam , kolarze, rowerzyści , dajcie spokój ze słuchaniem muzyki w takich trudnych warunkach. Wyprzedziłem go w końcu, niestety chwila nieuwagi i spadł mi łańcuch. Wiedziałem już , że dobry czas poszedł …Nie będę opisywał całej jazdy , bo to byłoby nudne, trzeba pojechać zobaczyć, przeżyć. A krajobrazy wokół były przepiękne, warto się wybrać , chociażby po to, aby zobaczyć. Dojechałem w końcu do mety, końcówka niestety była po piaszczystej plaży, zachciało mi się zmienić przerzutkę i niestety … pękł mi łańcuch , zgubiłem go na linii mety. Szczęście, że go potem odnalazłem.

Zadanie zaplanowałem i wykonałem. Nie byłem ostatni. Za rok pewnie też tam pojadę.

Tymczasem jeszcze jeden maraton, ten zaplanowany rok temu. Dla mnie ważniejszy.






piątek, 9 czerwca 2017

Kopciuch

(Nie jest to bajka o autorze. Wszelkie podobieństwa do osób mi znanych jest przypadkowe)

Znacie bajkę o Kopciuchu? Był gruby, mocno spocony, miał brzydkie ubrania, chodził ubrany na czarno. Sapał , śmierdział, nie miał przyjaciół i kolegów. Żył zamknięty w czterech ścianach. 

W rodzinie nigdy nie brakowało pieniędzy, ojciec był właścicielem dobrze prosperującej firmy produkcyjno -handlowej. Był półsierotą, mieszkał wraz z ojcem i macochą w niezłej willi otoczonej gęstym żywopłotem . Macocha miała 3 swoich synów z poprzedniego małżeństwa. Wszyscy byli sportowcami, grali w piłkę nożną , codziennie biegali i jeździli na rowerze. Wieczorami chodzili na siłownię. Ich matka dbała o dobre życie swoich chłopców. Kopciuch, niestety, był traktowany przez złą macochę ,jak piąte koło u wozu. Miał kieszonkowe, ale ubierał się w lumpeksach, bo te pieniądze przeznaczał na swoje ,dziwne potrzeby . Ten facet miał już 40 lat, a wiecznie spał, srał i pił , czasem nawet zażywał jakieś lekkie dragi , z powodu swojej otyłości nie był w stanie, ani ćwiczyć ani chodzić , nie mówiąc już o bieganiu, czy jeździe rowerem. Nocami grał w gry , w dzień spał i siedział przy stole , jadł i przeglądał Internet, często odwiedzając zakazane portale. 

Tak mijały dni , tygodnie i miesiące. Kopciuch pogrążał się coraz bardziej w tej beznadziei. Był koniec lata, właśnie zasypiał po rozmowie z agentem 007, czyli 0,7 litra wódki. Zasnął przy stole i przyśnił mu się sen. A może nie sen? Tylko jakieś objawienie ? 

Piękna kobieta mówiła do niego spokojnie , lecz zdecydowanie : 

-Wstań jutro, umyj się, ogol się, załóż czyste ubrania, pójdź do fryzjera, zetnij te kudły , załóż te czarodziejskie buty, które zostawiam Ci koło łóżka. Pójdź do parku, na spacer. W parku poznasz śliczną , mądrą kobietę, która odmieni Twoje życie.

-Jakże to? Mnie nikt nie lubi, ludzie omijają mnie z daleka, nikt nie chce ze mną rozmawiać. Jak mam zmienić swoje życie, skoro jestem uwięziony w tym dwustukilogramowym cielsku, z którego nie mogę wyleźć od wielu lat.

- Nie szkodzi, założysz buty, to wszystko się odmieni. 

W tym momencie , Kopciuch obudził się, wstał i poszedł spać do łóżka. W głowie krążyła mu wciąż ta piękna postać i słowa o cudownych butach. 

-Eee, to był tylko sen- pomyślał.

Zamroczony alkoholem zasnął i obudził się dopiero następnego dnia , w południe. 

Jednak… Obok łóżka stały ekstra buty sportowe przeznaczone do chodzenia. W tym momencie Kopciuch przestał myśleć racjonalnie. Założył te buty i nagle … Poczuł się lekki , jakby stracił 130 kg . Podszedł , a właściwie podbiegł do lustra, co mu się nie zdarzyło od 30 lat. Spojrzał i zobaczył dobrze zbudowanego faceta spoglądającego na niego spode łba . Ten wzrok… To jego wzrok. Włosy i zarost zniknęły. Głowę ozdabiała mu ekstra nowoczesna fryzura. Nawet jego stare ubrania gdzieś zaginęły. Spojrzał jeszcze raz i gęba mu się rozchyliła w szczerym uśmiechu. Kopciuch wyszedł natychmiast do parku, według snu miał tam spotkać kobietę, która odmieni jego los. I tak się stało , spotkana kobieta, była bardzo miłą osobą, która od razu się w nim zakochała. I tak, na spacerze i rozmowach minął im cały dzień. Trzeba było wracać do domu. Nasz bohater zdjął buty i poszedł spać ,nie zauważył nawet, że wrócił mu jego stary wygląd. Następnego dnia z rana , buty stały znowu obok łóżka. Założył je i poszedł na kolejną randkę ze swoją dziewczyną. Trwało to przez kilka tygodni, Kopciuch nie zastanawiał się nawet, co się właściwie dzieje. Widział tylko, że zmienia się jego życie i za żadne skarby nie odda swojej szansy. 

Pewnego dnia, stała się rzecz straszna, szli właśnie razem brzegiem jeziora po podmokłym terenie. Kopciuch przewrócił się, niestety jeden z jego butów utknął w błocie. Nagle stał się otyłym , zarośniętym oblechem. Spanikowany, wstał i uciekł w jednej chwili w jednym bucie. Joanna , bo tak miała na imię jego dziewczyna, też była przerażona, ale w końcu się uspokoiła i zabrała but Kopciucha ze sobą do domu. 

Przerażony Kopciuch dotarł do swojego pokoju, spojrzał w lustro i wiedział, że wraz z butem zniknęła jego szansa na lepsze życie. Całą noc szukał w sieci rozwiązania, Internet przyniósł mu je nad ranem . Postanowił bez butów zawalczyć o siebie. Do zgubienia miał 130 kg. Zaczął jednak od wizyty u fryzjera i zmiany ubrań. Bał się kontaktować z Joanną , bo jak? Nagle stał się gruby, ot tak, musiało to być straszne dla niej.

Mijały tygodnie , Joanna postanowiła odnaleźć swojego ukochanego, nigdzie jednak nie można było odnaleźć osoby, która zgubiła sportowego buta, który był uszyty na miarę. Gdy zajrzała do wnętrza buta, zobaczyła tylko skrawek materiału na którym widniały dziwne napisy w chińskim języku i jedno znane słowo :” Kopciuch” 

Minęło kilka miesięcy , Joanna dużo wcześniej umieściła ogłoszenia w lokalnej gazecie: „ Oddam buta sportowego, szytego na miarę. Jednak nikt się nie odzywał. Ciekawe, bo buty musiały być bardzo drogie…

Minął rok. Kopciuch nie czytał lokalnej gazety, zajęty był teraz odchudzaniem. Jeździł rowerem, dźwigał ciężary, pilnował diety i chudł w oczach. Zgubił już 100 kg. Pewnego dnia , przy śniadaniu, macocha przeczytała ogłoszenie Joanny. 

-Dobra okazja, aby znaleźć kobietę dla jednego z moich synów. Oni mają tyle butów sportowych, że na pewno znajdą podobnego, do pary- pomyślała

Macocha zadzwoniła pod podany numer. Joanna odpowiedziała, że sama dostarczy buta, bo chce być pewna, że trafi on do właściciela. Odwiedziła dom, w którym mieszkał Kopciuch , następnego dnia. Drzwi otworzyła jej macocha Kopciucha i od razu zawołała swoich trzech synów. Niestety, but nie pasował na żadnego z nich . 

-Pszę Pani , na metce jest wyraźny napis :” Kopciuch „ Nie mieszka tutaj taki ? 

-Jest jeszcze syn mojego męża. Ziutek zawołaj Kopciucha! 

Kopciuch z walącym sercem w piersiach zszedł na dół do salonu. Ze wstydu ,prawie zapomniał już o Joannie, a tu taka wpadka… Przymierzył buta, znalazł drugiego do pary, nic się jednak nie stało. Kopciuch nie zmienił swojego wyglądu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki . Trochę był zawiedziony, Ale zrozumiał teraz sen, gdy pijany miał wizję kobiety przepowiadającej mu przyszłość. Rozpoznał Joannę, a Joanna jego . Odnaleźli się oboje . Kopciuch zakończył odchudzanie i wyglądał jak ten zaczarowany, w sportowych butach. Bez czarów.

I żyli długo i szczęśliwie… i mieli bardzo dużo dzieci.



,

piątek, 2 czerwca 2017

Niby proste, a takie trudne.


Czym jest masa? Najprostsza odpowiedź to : masa jest miarą bezwładności. Im większa masa, tym większa bezwładność ciała. Zajmijmy się ciałem człowieka o wzroście 187 cm i wadze 230 kg. Taki człowiek wsiadał kiedyś do autobusu, jak nie miał samochodu i przeżywał tam działanie sił , które można porównać do startu rakiety kosmicznej. Stanie taki , jeśli może w ogóle stać i stoi , żeby się nie rozpychać. Gdy autobus rusza, hamuje, albo skręca to siła bezwładności rzuca go do bardziej niż pozostałych pasażerów, bo jego ciało jest mało sztywne, ma dużą bezwładność. Wyobraźcie sobie 230 litrów wody w beczce, która stoi w autobusie. Dobry kierowca dowiezie tę wodę na miejsce. Kierowca, który nie myśli zbytnio o komforcie pasażerów wyleje połowę. Człowiek , który jest tą beczką może nawet nabawić się jakiejś kontuzji, połamać nogę, upaść i połamać pozostałe kości. To było straszne, rzucało mnie w autobusie jak pijanym po wypłacie. Pasażerowie także spoglądali spode łba, nikt nie poczuje tego na sobie, chyba, że założy jakiś 150 kg plecak na siebie. Jazda autobusem była niebezpieczna, jeśli nie usiadłem. Ale jak usiadłem, to zajmowałem prawie dwa miejsca i nikt nie chciał siedzieć koło spoconego grubasa, który się trzęsie jak galareta. Był taki jeden odważny , kolega, siedział obok mnie w czasie wycieczki do Budapesztu. Nie miał wyboru, reszta miejsc była zajęta. Franek! Pamiętasz? Tak było…

W tym tygodniu oddałem auto do naprawy, a bałem się jeździć nowym rowerem, bo go ukradną, a stary miał uszkodzone koło. Jeździłem więc autobusem i zauważyłem dziwne zjawisko. Stanąłem w miejscu, gdzie stawia się wózki inwalidzkie, albo dziecięce. Nie musiałem używać wiele siły , żeby zachować równowagę. Różnica była ogromna, sto kilo mniej na plecach i bezwładność duuużo mniejsza. Poczułem się , jak zwykły człowiek. I o to chodziło…

środa, 24 maja 2017

Rambo 3

Siemanko !

Wielka Wojna trwa. Nie jest łatwo zgubić pozostałe kilogramy. Nie wiem, być może coś fizycznie przeszkadza mi w tym, trzeba by może coś zbadać? Ciekawe, bo wyniki badań mam wszystkie w normie. Waga spada, ale bardzo wolno. Dwadzieścia lat miałem wagę podobną do tej, którą mam teraz. To dwadzieścia lat będę się odchudzał ? Nadal szukam przyczyny wolnego spadku wagi. Na pewno nie jest to podjadanie, zdarza się czasem coś skubnąć, ale żeby 90 kg poszło w miarę łatwo, a teraz ściana ? I tu znowu przypomniał mi się cytat z Rambo, tym razem z trójki:

„Twoja wojna się skończyła, ale nie ta, którą nosisz w sobie”

No właśnie, niby durny film, a taki głęboki tekst.

Noszę wojnę w sobie. Niestety, będę wojował do końca życia. Taka karma. Inaczej czeka mnie los tego pana na pierwszym zdjęciu poniżej. Pozdrawiam Was wszystkich. Dobranoc Państwu…



czwartek, 18 maja 2017

Kowalski

Cześć!

Parę lat temu, gdy ważyłem ok 230 kg miałem okazje spotykać regularnie pewne ważne postacie . Ludzie ci patrzyli na mnie z pogardą albo politowaniem. Różnie odczuwałem ten wzrok, najczęściej było mi źle, czułem lekceważenie i brak szacunku z tamtej strony. Ich spojrzenia dawały mi odczuć, gdzie mnie mają. Niestety musiałem wytrwać ten czas, kiedy załatwiałem sprawy z nimi, nie miałem wyjścia. Ale żeby nie było tak jednostronnie, to jeden z tych panów , nazwijmy go- Kowalski, też miał problem z nadwagą . I rósł w oczach, gdy ja zacząłem chudnąć.

Jakiś czas temu, po zrzuceniu mojego balastu, miałem okazję spotkać pana Kowalskiego, przy okazji święta. To , co zobaczyłem, powaliło mnie na kolana. Kowalski ma, już nie nadwagę, ale otyłość, co najmniej drugiego stopnia. A ja dalej chudnę, powoli ale daję radę.

Lubię popatrzeć czasem na rosnące brzuchy osób , które mi dokuczały werbalnie, gestem, czy postawą. Nie życzę im jednak tego, co mnie spotkało. Kowalski unika mnie jak ognia. Gdy mnie widzi, ucieka na drugą stronę ulicy albo udaje, że ogląda wystawę w sklepie.



Życzę Wam miłych snów , Kochani. Obyście nigdy nie musieli się męczyć z Kowalskim. Pozdro !!!

wtorek, 2 maja 2017

Skóra.

Trochę przycichłem ostatnio, ale to chyba normalne. Zamiast wciskać kit i pisać artykuły na siłę , piszę wtedy, kiedy mam ochotę i kiedy mam o czym napisać. Mój kolega pisał wiersze, napisał ich bardzo dużo, ale to trwało tylko rok , bo takie miał natchnienie. Kiedyś moje , też się skończy. A może nie , ale ileż można pisać na jeden temat. Tylko, że ten temat jest ważny, może nie zawsze piszę o wielkich rzeczach, ale istnieje pewna grupa osób,  którzy czytają te moje „wypisy”  i…?  Widzą siebie. Taki efekt zwierciadła.

Ramoneska.

W Wielki Czwartek 1979 roku słuchałem Motörhead na magnetofonie kasetowym wyprodukowanym w Polsce na licencji Thomson, MK125. Babcia, słysząc lawinę spadających kamieni z głośnika zareagowała : „Bój się Boga! Toż dzisiaj Wielki Czwartek!”
AC/DC i Black Sabbath znałem już wcześniej, ale Motörhead to była dla mnie nowość. Chyba wtedy stałem się fanem heavy metalu. Oglądałem zdjęcia moich idoli, prawie wszyscy byli ubrani w ramoneski. Też chciałem taką mieć, niestety nie można było ich wtedy kupić w Polsce Ludowej. Mijały lata , o kurtce zapomniałem. Gdy można było już ją kupić, to nie myślałem o niej , były ważniejsze wydatki, poza tym nie pasowałaby do mnie. W końcu , ramoneska nie pasowała już na mnie, wszystkie były za małe. Musiałem zapomnieć o znalezieniu takiej kurtki. Marzenie poszło w kąt.

Od poznania Motörhead minęło 37 lat...

Teraz mogę już kupić taką kurtkę, bo mnie na nią stać i na dodatek jest na mnie rozmiar i to wcale nie największy, tylko poglądy  mi się zmieniły.

W kryzysie wieku średniego wszyscy faceci myślą o kupnie motocykla, najlepiej Harleya. Osiągnęli już wszystko, co chcieli, to teraz czas wyszaleć się na motorze. Nic nie mam do tych osób, mam nawet wielu kolegów motocyklistów. Tylko, mnie nie bawi kupno motocykla. Nigdy nie myślałem nawet o tym. Ups, przepraszam, obejrzałem kiedyś Easy Rider i potem marzyłem o harleju, kilka chwil. Nawet prawo jazdy na motocykl posiadam, ale nie z własnej woli.
Gdybym kupił tę kurtkę , to od razu po jej założeniu byłbym kojarzony z motocyklistą , a nie z metalowcem. Brodę mam, siwizny co prawda nie widać , włosy krótkie. Tylko kasku by brakowało. Sorry, koledzy motocykliści, ja do tej bajki nie pasuję. Zamiast ramoneski wolę wind stopera, zamiast kasku motocyklowego wolę kask rowerowy.

I tak kończy się bajka o ramonesce, a jaki jest morał ? 

Otyłość morze zabić marzenia. Walka z nią, może dać nowe możliwości.




czwartek, 30 marca 2017

"Epitety"

Wracając do tematu…

Co widzą ludzie, patrząc na otyłego człowieka. „Normalny” pomyśli i czasem wypowie słowa: Ale grubas!!! Gdzie on się tak upasł! Zobacz ,jak on chodzi! Te nogi , w układzie X! Wśród różnych określeń na otyłego jest wiele niegroźnych, jeden z kolegów nazwał mnie kiedyś- „Misiek” i tak zostało. W szkole średniej , już w pierwszej klasie przyklejono mi ksywkę - Mały. Do dzisiaj dla kolegów ze szkolnej ławki jestem "Mały" Nigdy się z tego powodu nie gniewałem,bo to było miłe.  Oprócz tego, niegroźnie brzmi misio, miś, przy kości, rubensowski, wykarmiony, pulpecik, pulpet, dobrze zbudowany, słusznej postury, misiowaty- tutaj mogą być nawiązania do opóźnienia w rozwoju, wielgachny, szeroki, pełen, jak księżyc w pełni, okrąglusi, pączek. Kiedyś na studiach dostałem ksywkę - Wielki. Do dzisiaj niektórzy tak mnie nazywają. No a jak ćwiczyłem judo , to ktoś mnie nazwał -Kruszynka :) Niestety , ta kategoria jest jedyną akceptowalną . Kolejne określenia są już brzydkie i niestosowne.

Do drugiej kategorii należą cięższe określenia. Każdy otyły nosił ksywkę - gruby, grubas, brzuchaty, grubawy, korpulentny, odkarmiony, wypasiony, zwalisty, pasibrzuch, pyza, tłuścioch, tłuścioszek, ciężki, duży, kolubrynowy, niedźwiedziowaty, pokraczny, pucułowaty, beczka, obrzmiały. Tych określeń nie lubimy , ale osobiście nie gniewam się gdy ktoś ich użyje, są prawdziwe. 

Do trzeciej kategorii należą najcięższe epitety: utuczony jak świnia, oblech, baryła, otylec, rozwora, słoń, spaślak, szafa trzydrzwiowa, wieprz, świnka, obrośnięty sadłem, opas, opasły, słoniowaty, spasły,. Do moich ulubionych synonimów należy „beka” co kojarzy mi się z bekonem. „Bekonem” nazywał mnie pewien mocno garbaty harcerz, gdy byłem na obozie harcerskim. Swoją drogą , nie przystoi harcerzom obrabiać tyłek innym ludziom. Ale z niego był harcerz, jak z koziej dupy trąba. 

-Tee , King Kong !– przygadał raz Godzilla King Kongowi

- Pokaż c….. co potrafisz!

-Pokaż…

Po czym następowała ostra wymiana zdań albo ciosów. Z takim dialogami spotykali się niektórzy z Nas.
Na koniec zostawię jeszcze jedno określenie, tym razem żeńskie: foka. Powiedziała raz jedna baba drugiej babie. Dobrze, że grają w różnych ligach, bo by się pozabijały. Ale to już inna bajka… Znalazłoby się jeszcze wiele innych  przezwisk. Może dodacie swoje poniżej?  

Mam nadzieję, że obrzydziłem trochę bycie „opasem” i że nabierzecie pokory i zrobicie ten pierwszy krok w kierunku nowego – chudszego życia. A wszystkim palantom obrażających otyłych ludzi życzę, aby przez chwilę wyobrazili sobie siebie, w otyłej wersji i dobrali odpowiedni „epitet”

piątek, 17 marca 2017

Chcesz zobaczyć bohatera?


Czy chcesz zobaczyć człowieka, który walczy z przeciwnościami losu, z chorobami, z nałogami, ze złem wokół siebie, czy z otyłością? 
Możesz nim być Ty, który teraz siedzisz przy kompie na „fejsie” i czytasz to, co próbuję przekazać. 

Ok 10 lat temu pojechałem do większego miasta, w sumie, to umówić się na operację zmniejszenia żołądka . Miałem już skierowanie. Do operacji na szczęście nie doszło, bo tego dnia lekarz, który był szefem na tamtym oddziale miał wolne, a ja trafiłem na jakiegoś innego cwaniaka-konowała, który chcąc podreperować swoje ego, opowiedział mi historię, którą pewnie powtarzał każdy pracownik tamtego oddziału.

Dawno temu, żył sobie dekarz. Miał klawe życie , rano wchodził na dach , kładł dachówki, blachę, budował konstrukcje pod te elementy. Po robocie, dekarz szedł z kolegami na piwo, bo każdy przecież może wypić piwo po robocie. Wypijał najpierw jedno, po paru miesiącach dwa , po jeszcze kilku kolejnych wypijał trzy piwa a potem więcej. Oczywiście , po tych kilku piwach chciało mu się jeść, więc jadał różne śmiecie w fastfoodach . Mógł przecież, bo pracował fizycznie i zużywał dużo energii na budowie. Zarabiał całkiem nieźle, pieniędzy mu nie brakowało. Po kilku latach pracy zaczął popijać drugie śniadanie kilkoma piwkami, nie poprzestając na tym i pijąc drugą serię po pracy. Awansował i był już szefem, na budowanym przez swoją brygadę dachu. Nad nim był tylko kierownik budowy i szef firmy. Sytuacja stawała się napięta, jak gacie na jego tyłku. Edziowi , bo tak miał na imię, urósł spory bandzioch. Jako kierownik dekarzy, mógł już sobie pozwolić na poranne obalenie kilku mocnych fulli , jeszcze przed pracą.

Domyślacie się , co było dalej. Edzio popadł w alkoholizm i w olbrzymią otyłość. Z tym pierwszym dał sobie radę, przestał tak strasznie chlać przed pracą i na przerwie. Z piciem piwa wytrzymywał do wieczora. Z otyłością nie było tak łatwo, zaczęły się problemy zdrowotne. 

Minęło kilka lat i nasz Edek musiał przejść na rentę inwalidzką , wszelkie jego choroby wywołała otyłość. Był jeszcze za młody na wycofanie się z życia. Brakowało mu też pieniędzy. Nie miał kto mu pomóc w walce z otyłością. Jego lekarz rodzinny skierował go, podobnie jak mnie, do szpitala na wycięcie części żołądka. Były dekarz nie miał wyjścia. Bieda zaczęła mu dokuczać, a z taką otyłością , to mógł tylko pomarzyć o pracy. Przecież nic innego nie umiał robić.

Operacja się udała i po kilkunastu miesiącach odchudzania, Edek był na tyle sprawny, żeby zacząć pracę na nowo. Wrócił do dekarstwa, założył nawet swoją firmę i zgłosił się na kolejną operację , wycięcia fartuszka ze skóry, który zakrywał mu klejnoty.

Historia jest ponoć prawdziwa, zresztą nie ma w niej nic, w co nie można by uwierzyć. Edzio przeżył dwie operacje i miał szczęście, że się udały. A ja od siebie dodam, że nie musiał tak ryzykować. Operacja wycięcia "fartuszka" to niebezpieczny krok. Tego samego można dokonać  bez operacji.

Nikomu nie życzę przeżyć Edka, to tylko przestroga.

Spójrz w lustro…
Zobaczysz bohatera…






piątek, 3 marca 2017

Postać

Mimo, że moja wojna jeszcze trwa, to czuję że wyszedłem już z czarnej dziury, w której kiedyś byłem. Robiąc zakupy w znanym markecie, zauważyłem postać. Właściwie zauważyłem dużą bluzę z kapturem i wielkie czarne spodnie mocno wypchane ciałem, które wisiały na wózku sklepowym. Wózek poruszał się popychany nogami wystającymi z czarnych dresów. 

-Oj, mocno gruby, pomyślałem. 

Gościu w końcu się odwrócił i zobaczyłem twarz dużo młodszego ode mnie człowieka. Na jego twarzy widniał grymas bólu, rozpaczy i niezadowolenia w jednym. Jakbym zobaczył siebie, sprzed utraty 90 kg. Widziałem nieszczęśliwego człowieka, który spacerował między półkami sklepu, wraz z chudziutką kobietą. Wyglądali na parę. Spojrzałem na żonę i wiedziałem, że chciałaby coś powiedzieć… Nie musiała, za dobrze się znamy. Wyraz jej twarzy powiedział mi wszystko. Po prostu, jakbym zobaczył siebie , gdy zwieszony na wózku, jechałem po sklepie ledwo się poruszając. 

Miałem ogromną ochotę podejść do tego ogromnego faceta i wymienić delikatnie kilka słów. Po czym , przemyślałem sprawę i nie zrobiłem tego. Gościu mógłby mnie potraktować inaczej niż sobie wymyśliłem. Zobaczyłem siebie , jak kilka lat temu moja żona , moi rodzice a także kilku znajomych próbowało namówić mnie na zmiany. Nic z tego. W większości przypadków kończyło się to trzaśnięciem drzwiami i zakupem jakiegoś „pocieszyciela” 

W tym przypadku miałem podobne odczucia. A może on nie chce, może nie życzy sobie. Może dostałbym po pysku albo usłyszał jakąś groźbę , w najlepszym przypadku : „sp…..j „

Trudno jest podejść do takiego człowieka i namawiać go do zmiany nawyków. Rozumiem także wyznawców sekt krążących po domach i namawiających do zmiany Wiary. 

Pozdrawiam wszystkich Czytelników i bądźcie czujni. Widać przegrupowania wojsk na Wielkiej Wojnie. Będzie się działo !


niedziela, 12 lutego 2017

Krótka ręka.

Gruby, nie zawsze, od razu odczuwa dolegliwości z powodu swojej wagi. Te pojawiają się powoli, stopniowo, wręcz niezauważalnie. Dopiero jak już boli, albo czegoś nie można to wtedy dokucza. W poprzedniej pracy, musiałem czasem przenosić kartony. Któregoś dnia zauważyłem, że coś mi ciężko, oczywiście nie zwracałem na to uwagi. Z psem też wychodziłem na długie spacery, a kręgosłup odzywał się coraz częściej, więc były one coraz krótsze. Aż był to dystans 100 m i z powrotem. Podobnie było z kolanami, zadyszką i pozostałymi dolegliwościami. Jedna z nich była ciekawa.

Im byłem grubszy, tym prawa ręka stawała się krótsza. W pewnym momencie , dodatkowo, jako gratis od otyłości dostałem sztywny kręgosłup. Krótka ręka nie sięgała tam, gdzie długa mogła. Więc trzeba było kombinować. Dawałem sobie z tym radę za pomocą silnego strumienia cząsteczek wody, który sięgał wszędzie. Co za tym idzie wejście do toalety na „drugie” zawsze kończyło się użyciem „przedłużacza” ręki. I niby wszystko było w porządku, tylko wyjazdy były mocno stresujące. Na szczęście długość ręki wróciła do normy po utracie 90 kg.




piątek, 3 lutego 2017

Probiotyk, czy niepotrzebne kcale ?

Aktualnie biorę antybiotyk, niestety nie obeszło się bez niego. Kiedyś bez zastanawiania kupowałem 4- 6 pojemników Actimela żeby dostarczyć jelitom bakterii, które antybiotyk morduje. Kupiłem i parę dni temu, bo stwierdziłem, że wolę to, od probiotyku i co ? Otóż każda malutka buteleczka tego specyfiku to prawie 80 kcal. Kupiłem 4 więc kupiłem sobie 320 kcali . Podobno niektórzy poddają wątpliwości jego działanie uodparniające. Poza tym , czy musi tam być tyle cukru ? Wiadomo, jogurty owocowe t źródło przede wszystkim niepotrzebnych kalorii.

Warto było ?

czwartek, 2 lutego 2017

Buty

(wpis zawiera lokowanie produktu 😉)

Pisać o butach? To już, nie mam o czym? Mam ,ale ostatnie dnie znowu cisną na łeb i trudno o natchnienie. Córka poprosiła o zdjęcia moich butów, bo stara się zostać fachowcem od ich konstrukcji. No i musiałem jeszcze parę słów powiedzieć, jakie buty lubił człowiek, ważący 230 kg.

Zawsze lubiłem sportowe , każda możliwość zakupu butów, kończyła się wybraniem sportowego modelu. Potem, jak zacząłem pracować, to trzeba było jakieś „ładniejsze” kupić. Komuna upadła i parę lat później kupiłem pierwsze „buciory” na grubej podeszwie , podobne do Martensów. Niestety, okazały się tandetne i spiłowałem je szybko, tak, że aż nogę wykoślawiałem. Ale ten styl mi się podobał, potem już były przez kilka lat Martensy, jedne, potem drugie. Były wytrzymałe, ale był jeden problem, miały blachy w czubkach i właśnie one były powodem przesiadki z powrotem na obuwie sportowe. No, ale te blachy nie powinny przeszkadzać, przecież. Na początku nie przeszkadzały, dopiero, jak nogi zaczęły puchnąć , to wtedy zaczęły się problemy. No i potem były już tylko buty sportowe, wszystkich znanych firm. Co ciekawe, do niedawna niszczyłem je przez rok, potem już chodziłem , jak auto jedzie na rezerwie, szukając lepszego, nowego modelu. O tak , buty niszczyłem strasznie i zawsze chodziłem do końca, aż dziury robiły się w podeszwach.

 Któregoś dnia , 7-8 lat temu, żona kupiła mi w prezencie pierwsze Crocsy ( na fotografii poniżej) Jak je założyłem, to chodziłem w nich cały czas, do pracy, po domu, w lato, w zimę. Jedynie w deszczowe dni zakładałem normalne buty i strasznie wtedy cierpiałem. Potem kupiłem kolejną parę i nawet wersję jesienno-zimową. Myślałem, że już tak pozostanie ,że „Crocs forever„ Na szczęście nadeszło „zbawienie” i mogłem zakupić takie buty o jakich marzyłem przez ostatnie lata, a nosiłem je ostatnio 20 lat temu. 



W tych „laczkach” zwiedziłem pół Europy. Zostawię je w „muzeum” Wielkiej Wojny.



Widać ,że lewy dostał bardziej.

piątek, 27 stycznia 2017

Życie zaczyna się po pięćdziesiątce, czasem po dwóch.

Taak, trzeba to uczcić. Dzisiaj będzie świętowanie, nie za dużo, nie za mało, tak żeby w niedzielę rozpocząć z hukiem decydujące starcie. Nie będę wyzywał losu, ale jak nic nie stanie na przeszkodzie, to nie ma opcji, żeby w tym roku nie zakończyć tej Wielkiej Wojny. Nie chcę na siłę pisać bloga i wypełniać go motywującymi treściami pochodzącymi z obcych źródeł. Po co? Macie milion trzysta stron z obrazkami pięknych pań i panów , z sześciopakami a ostatnio nawet dziesięciopakami na brzuchu, oni zmotywują każdego… za lajka. Nie napiszę, że nie chcę, bo chcę mieć tych lajków trochę więcej, ale cóż, mam taki styl , który nie wszystkim odpowiada, bo jak ja coś napiszę, to musi być słodko- gorzkie.

Jak sięgam pamięcią, to tylko ze 3-4 lata w życiu nie miałem nadwagi i były to chyba najlepsze lata mojego życia. 





Byłem sprawny, wysportowany, silny, przedtem i potem zawsze było więcej kilogramów niż przewidywały normy. Ale cóż, taki los , metabolizm, lenistwo i inne takie. Jak wiecie, parę lat temu zrobiło się nieciekawie, ale to już było... 

Dawno temu zobaczyłem klip wideo do utworu: Bitter Sweet Symphony ,zespołu The Verve. Wcześniej usłyszałem piosenkę, która została w obleśny sposób wykorzystana do reklamy kilku produktów . Na szczęście, nie pamiętam dzisiaj tych reklam, ale jak widzę klip, to mnie tak , tam w dołku ściska, bo wokalista w nim występujący był bardzo podobny do mnie, gdy byłem chudy i dużo młodszy. A zresztą porównajcie sobie: Bitter Sweet Symphony The Verve

-Czy chcę wyglądać jak on? Nie, nie chcę wyglądać, jak on, bo źle wygląda, to tylko takie porównanie. Nie muszę się na nikim wzorować, choć mam głęboko zaszytą sympatię do kilku zajebistych postaci. Mogę z całą świadomością powiedzieć , że jestem sobą , nie udaję Greka Zorby, Marlona Brando ani Kerry’ego Kinga.

-Czy chcę się zmienić? Oczywiście, ale przed oczami mam tego samego człowieka, tylko osiemnastoletniego.

-Czy muszę być młody ? Nie muszę. i nigdy nie będę ,ale chcę odzyskać zdrowie i cieszyć się nim, jak kiedyś. Bo właśnie to sprawi mi największą radość i to będzie dla mnie największym prezentem na pięćdziesiątkę.

Pięćdziesiąt lat budowałem swój charakter, czy jest on dobry, czy zły, to już osądzi to Ktoś inny ,kiedyś, w innym życiu. 50 lat budowałem swój wygląd. Trudno jest zmienić go w rok, czy dwa. Z Wami pragnę podzielić się tylko jednym, ważnym wycinkiem tego czasu. Ten wycinek nie jest podobny, do kawałka tortu, który ponoć już leży w lodówce, to jest wycinek wzdłuż , jak kora z drzewa. 

Chciałbym coś jeszcze napisać…ale jest środek nocy i myślotok przesłania wizję.

Wypijcie dzisiaj za moje zdrowie, a ja odwdzięczę się tym samym . Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników. Wasze zdrowie !