czwartek, 29 grudnia 2016

Hejterka.


Przeczytałem dzisiaj wpis na Internetach, który rozwalił mój obecny system wartości. Pewna gówniara, naście lat nabijała się w nim z ludzi walczących o powrót do normalności. Chlałeś, ćpałeś, żarłeś , czy oddawałeś się innym nałogom, to teraz cierp ! Tak można zrozumieć to, co było tam napisane. Zagotowałem się cały, chciałem odpisać gówniarce, ale to, że jestem od niej dużo starszy zaważyło, że dałem sobie spokój. 

Czy naprawdę, tak Nas widzi młodzież? Czy to wyjątek ? Czy śmieją się z Nas po kątach? Ciemna strona mocy się we mnie obudziła i chciałem pożegnać te wszystkie fejzbuki , blogi i inne kółka wzajemnej adoracji i walnąć komputerem o ścianę.

Szkoda komputera, szkoda nerwów. Tam są moi znajomi, prawdziwi i Ci , których znam tylko z wirtualnego świata. Warto ich opuścić? Pożegnać , tylko dlatego, że jakiś gówniarz nie doświadczył jeszcze smaku życia? Zamknąć sobie okno na świat ? 

Czy przypomni sobie, to co napisał , kiedy dosięgnie go choroba, otyłość albo alkoholizm? Nie, będzie raczej chciał zapomnieć o błędach młodości, jęcząc i prosząc Boga o zdrowie i przywrócenie sprawności. Niech spojrzy na swoich znajomych w klasie, szkole, czy na podwórku, niektórzy już nie mogą chodzić i siedzą w domu , w ciężkiej depresji zajadając swoje problemy. 

Jeszcze tego nie widzi, jak dojrzeje, to już będzie miała na plecach naklejkę - hejter.

Gdzie są rodzice tych dzieci ? Może w tym czasie, kiedy ich dziecko pisze głupoty, pracują po 20 godzin na dobę ,a może leżą gdzieś pijani, czy zaćpani  i mają wszystko gdzieś?

Przepraszam Was moi Drodzy Czytelnicy, ale musiałem jakoś zareagować. Wyładować nagromadzone pokłady energii ciemnej strony mocy.

Dobra, przeszło ...




środa, 28 grudnia 2016

Niebiańskie zapachy.

Cóż to za zapach unosi się nad świątecznym stołem? Czym pachnie w pizzerii ? A w makdolabie ? Tym samym pachnie w Kurczaku Fajnie Cuchnącym, ponoć pieczonym z piórami. I NIKT nie powie, że to ohydny zapach, to piękny zapach, który przy okazji zachęca nas do jedzenia. I nikt nikomu nie zabroni jeść tych wszystkich specjałów, dopóki waga, poziom glukozy i ciśnienie krwi oraz pozostałe wyniki badań są w normie.

Wąska jest „miedza” między zdrowiem a chorobą, często nie dostrzegamy jej. Do czasu, kiedy odwiedzicie lekarza a on, ni stąd , ni zowąd zmierzy nam ciśnienie krwi, czy poziom glukozy, poprosi nas o wdepnięcie na wagę i okaże się, że tu za dużo i tam za dużo. Wtedy blady strach pada na łeb i robi się nagle słabo. Żołądek się ściska , a wychodzimy od lekarza z obietnicą krótszego życia o 10-20 lat. W panice , nie wiemy co zrobić, gdzie szukać pomocy i czy czasem nasze ostatnie złe samopoczucie to nie jest wynik pogorszenia tych wszystkich parametrów. To wyjście od lekarza to zapowiedź wyroku, który niechybnie otrzymamy na piśmie.

To są dobre objawy, to jest moment, kiedy dostajemy szansę z dnia na dzień zmienić swoje życie, nie szkodzi, że po świętach jest jeszcze sylwester. Ostatni raz zgrzeszysz 31 grudnia. Spokojnie, 2 stycznia możesz już działać na 100%

BTW, nie dziwcie się, dlaczego od drugiego stycznia do końca miesiąca jest tłok w klubach fitness 💪😀💪😀💪😀

Wracając do zapachów unoszących się nad świątecznym stołem, w pizzerii, czy gdzie indziej. To ostatnie zdanie dotyczy tylko osób z nadwagą…
Pachnie otyłością.



piątek, 23 grudnia 2016

Boże Narodzenie

Święta… Cóż innego można napisać nie odbiegając od tematu bloga niż to, jak je przeżyć i za dużo nie przytyć. Wiem, jak ja to zrobię, nie wiem i nie chcę wiedzieć, jak Wy to zrobicie. Rada jest jedna, myśl, co jesz i jak dużo jesz. Piecz, gotuj używając jak najmniej soli i cukru. Jak już jesz tłuszcze, to ogranicz węglowodany, to one zjedzone z tłuszczami są bombami kalorycznymi. Nie jedz pieczywa, jak jesz ryby. Nie pij za dużo alkoholu. Cóż mogę powiedzieć ? Nie uważam się jeszcze za autorytet w dziedzinie zdrowego odżywiania, ale jestem na dobrej drodze, aby zostać fachowcem. Każdy może nim zostać, dla siebie i swojej rodziny. Nie brnąć w to, co każą nam w święta robić reklamy. Reklama jedzenia w tv to zło, które może zniszczyć każdego człowieka, wystarczy poczytać trochę i poeksperymentować na własnym ciele. Proste, jak zjesz dwa żubry to przytyjesz, zjedz jednego, wystarczy 😀😀😀😀😀😀.

Za późno już aby szukać nowych przepisów na potrawy ,które nas nie utuczą w te święta, ale nie jest za późno, aby przestać myśleć. Żeby nie obudzić się po świętach z bólem brzucha i wyrzutami, że nic nie zrobiłem , aby nie przytyć.

Każdy z Was ma marzenia. Każdy chciałby osiągnąć coś albo posiadać coś, co sprawi, że na twarzy pojawi się banan od ucha do ucha. Każdy chce dostać, albo dać komuś prezent. Jeden zadowoli się skarpetkami, albo czekoladą, inny porszakiem albo plejtenszynem.

Ot tak z dnia na dzień, chciałbym, żeby ktoś podarował mi chociaż 10 kg mniej. Pewnie się nie da… Miałbym ponad 100 w kolekcji.

Spełnienia marzeń i wesołych Świąt.

piątek, 16 grudnia 2016

Fałszywi "prorocy"

Na początku odchudzania, motywacji miałem aż za dużo. Pierwsze 50 kg zniknęło w pół roku. Później zaczęła się ta Wielka Wojna o której piszę. Musiałem znaleźć sobie nowe cele do odnalezienia powodów dalszego odchudzania. Znalazły się ,bez większego problemu, znalazłem także strony w Internecie, które miały działać cuda i motywować do działania. Nie zawsze jednak te strony są tworzone przez kompetentne osoby i mam na myśli ich wiedzę merytoryczną w sprawie dietetyki i odchudzania, dobór i sposób przekazania informacji i znajomość gramatyki i ortografii. Robienie sensacji z niezweryfikowanych wiadomości na temat szkodliwości kuchenek mikrofalowych przy półminutowym podgrzewaniu posiłku i zmiany struktury molekularnej białek. Proponowanie jedzenia różnych ziół , czy specyfików , nie zaznaczając ile tego trzeba zjeść, byle zjeść. Pisanie wszystkiego, czego się dowiedzą na temat zdrowego odżywiania , to tylko „popisywanie” się , a nie działanie na dobro czytelnika. Wciskanie ludziom ciemnoty o szkodliwości jedzenia niektórych tłuszczy, czy wiele innych zaleceń. Pisałem już o tym kiedyś.

Nie wiecie ,co jeść na diecie ? Zaufajcie fachowcom , nie takim, podpisującym się nazwą strony w Internecie a imieniem i nazwiskiem. Czytajcie uważnie , co piszą i zadawajcie dociekliwe pytania, żądając odpowiedzi, gdy temat Was interesuje. Nie ufam ślepo wszystkim reklamującym się na Facebooku „fachowcom” od siedmiu boleści. Wy też miejcie oczy i uszy szeroko otwarte, reagujcie na nieścisłości. Ponoć studenci medycyny, nie mają w programach nauki o zdrowym odżywianiu. Dowiedziałem się tego od matki studentki takiego wydziału. Szok. Myślcie, co jecie i kiedy jecie. Niedługo Święta, jeszcze zdążę z jednym , dwoma wpisami a Wy zaplanujcie sobie , co zjecie . Nie wolno wyłączyć myślenia, jeśli nie zaufamy ślepo prawdziwym fachowcom. Powodzenia !


piątek, 9 grudnia 2016

Santa Claus

Wszyscy wiemy, nie od dzisiaj, że mikołaj ubrany na czerwono, to postać, która wyewoluowała z postaci świętego Mikołaja-biskupa. Jest to wymysł znanego koncernu, któremu tak zależy na naszym zdrowiu, jak nas obchodzi zeszłoroczny śnieg. Według takiego wizerunku, jest on otyły, na pewno trzeci stopień, może nawet otyłość olbrzymia. Na oko, waży ze 180 kg. Czerwona twarz i długa , biała broda, to nie oznaka, że należy do plemienia Apaczów, a raczej wynik przebywania na mrozie, po wypiciu dużej dawki alkoholu. Zresztą i tak nie mieszka w USA, tylko w Laponii .Jakby był Amerykaninem, to pewnie jeździłby już na specjalnym wózku , jakie mają otyli . Gdyby mu zmierzyć ciśnienie, to okazałoby się , że bez lekarstw nie mógłby żyć. Pewnie ma też cukrzycę drugiego stopnia i kłopoty ze stawami, bo tyle lat się obżera słodyczami, no i musi skakać po dachach , wpadać przez komin do domu. Nie raz zaklinował się pewnie w nim . Mikołaj to wesołek, który pojawia się zawsze w grudniu, czasem nawet, dwa razy. Każdy musi dostać coś od niego, bo tak…

Nie chcę psuć Wam Świąt, niech tak pozostanie. Wszyscy lubimy takiego Mikołaja , ale podobnych do niego osób jest więcej na świecie. Nie ubierają się na czerwono i na ogół nie mają białej brody, ale są równie serdeczni i mili, jak święty Mikołaj. Niestety mają swoje problemy i siedzą zamknięci w czterech ścianach, bo nie chcą słyszeć za plecami : „Ale grubas, gdzie on się tak upasł?” Wpadają w depresję i mają nawet myśli samobójcze, są naznaczeni przez społeczeństwo, któremu brakuje dobrego wychowania. W szkole , ich rówieśnicy nie zostawiają na nich suchej nitki, gnębią ,wyśmiewają, Podobnie jest w pracy, jeżeli taki mikołaj dostanie w ogóle pracę… Widząc takiego człowieka, powinniśmy dostrzegać w nim dobro, bo ono w nim jest, zaszyte często głęboko i otoczone murem nieufności. I starczy na dzisiaj 🎅🎅🎅💪💪💪.



wtorek, 6 grudnia 2016

Głód...

Przybyłem po pracy do domu, wypiłem wcześniej dużo wody. Ssanie w żołądku nie pomagało odczekać kilkunastu minut, jakie były potrzebne do uparowania warzyw. Wreszcie zjadłem posiłek, ale nadal czułem głód. Zerknąłem na fejsa , a tam akurat filmik o jeździe rowerem , w trudnym terenie, gdzie czasem, zwierzęta atakują jadących. Ale trzeba pędzić, przed takim , żeby mu uciec. Głód nadal męczył, pomyślałem, że jeszcze kilka minut i przestanie. Już miałem ręką sięgnąć po suszone śliwki, które jadłem na śniadanie. I nagle , oświeciło mnie, zaraz, chcę pojechać w tym maratonie? Czy nie chcę? Jak zjem te śliwki, to oddalę w czasie odchudzanie, jak nie zjem, to może dam radę w przyszłym roku. W tym momencie przeszło uczucie głodu, muszę …

piątek, 2 grudnia 2016

„Ja muszę schudnąć 50 , a on 100kg”

To było na cmentarzu, w czasie pogrzebu, jednego z kilku w ostatnim dziesięcioleciu przed odchudzaniem. Pogrzeby są smutne, ale razem z tym smutkiem , pojawiła się refleksja. A co jeśli ja będę następny? 

Kolumna żałobników przemierzała od kaplicy do miejsca pochówku , powoli, dostojnie. Wśród nich był ojciec z synem, przy każdej ławce znajdującej się na drodze zasiadali na chwilę i sapiąc próbowali zmusić kręgosłup i kolana do dalszego marszu. Żałobnicy mijali ich spoglądając ciekawskim wzrokiem , a wtedy ojciec powtarzał z nutką autoironii pod nosem, niby do siebie, niby do nich : „Ja muszę schudnąć 50kg , a on 100” Myślę, że ludzie przechodzący obok nas mieli mieszane odczucia. My jeszcze żyliśmy.

Także obejście grobów we Wszystkich Świętych to było nie lada wyzwanie. Idąc cmentarną aleją , co chwilę myślałem o miejscu, w którym mógłbym przycupnąć i zluzować kręgosłup. Już po utracie 30 -40 kg dałem radę i z wysiłkiem, ale bez przystanków , obeszłem cały cmentarz. Radość i smutek w takim miejscu.

Przejdźmy do drugiej części tego wpisu, będzie weselej.

Rodzicom nic nie mówiłem , że zacząłem się odchudzać. Uzgodniliśmy z żoną , że po tylu nieudanych próbach, będzie lepiej, jeśli najpierw pojawią się skutki diety. Po miesiącu, albo po dwóch, sami zauważyli efekty. No i wtedy wydało się, że jest dieta, która daje widoczne efekty. Żeby pozostać bezstronnym , nie będę pisał o szczegółach. Od razu zacząłem namawiać Ojca aby spróbował razem ze mną. Wahał się jeszcze kilka tygodni i dołączył do mnie. Po kilku miesiącach, dołączył także mój Brat, któremu także urósł brzuch. Mało tego, moja Mama zaczęła wykorzystywać nasze diety i mimo, że nie były one dopasowane do jej wieku i wagi, też schudła. Na koniec dołączyła moja Żona, której nie podobał się jej brzuch.💪😄😀💪

No i spełniły się słowa: „Ja muszę schudnąć 50kg , a on 100”

Mój Tato przed....
Mój Tato po...
Mój Brat przed...



Mój Brat po...



Moja Mama przed...
Moja mama po...

niedziela, 27 listopada 2016

Szpitalna przestroga.Część druga.

Oczywiście w sobotę przyszła do mnie rodzina i humor mi się trochę poprawił. Były święta i po raz pierwszy w życiu poza domem. Ojciec przyniósł mi ćwiartkę jakiejś nalewki, a w nocy nie mogłem tam spać , więc opróżniłem tę flaszkę. Niestety, po kroplówkach i lekach dowaliłem sobie jeszcze tą nalewką, niepotrzebnie, ale co zrobić, jak człowiek w depresji, popełnia głupoty. Cierpiałem potem całą niedzielę i do tego nie chciałem nic jeść, no , bo jak popatrzyłem na to szpitalne jedzenie…

W niedzielę dowiedziałem się, że będę żył i we wtorek zrobią mi zabieg zablokowania żyły z tym żylakiem i oczyszczenia ze skrzeplin. Czekałem nerwowo na ten wtorek, całe szczęście, że mogłem się poruszać , korzystać samodzielnie z toalety i było prawie ok.

W poniedziałek przyszła do mnie pani anestezjolog i podrzuciła jakieś delikatne leki uspokajające przed wtorkową operacją, która miała przebiegać w znieczuleniu od pasa w dół. Niewiele mi pomogły, ale zasnąłem na 2-3 godziny.

Wtorek. Dzień zabiegu.
Nie pamiętam o której godzinie był zabieg, pamiętam tylko te bardziej stresujące momenty.
Moment nr 1.
Panie pielęgniarki przywiozły taki stół na kółkach , na którym miały położyć ok 170 kilogramowego grubasa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym ważył 70 kg. Niestety, sam się wgramoliłem. Zawiozły mnie następnie na salę operacyjną , gdzie musiałem zająć miejsce na stole. Bałem się tego strasznie, bo wiedziałem, że te stoły mają ograniczony udźwig. Ale udało się , siedziałem.
Moment nr 2
Jak oni robią, to wkłucie w kręgosłup? Trafią ? Czy będzie tak, jak z żyłami? Na szczęście wszystko poszło gładko, nawet nie odczułem większego bólu w czasie wbijania długiej igły. Po chwili nie czułem nic , od pasa w dół. Leżałem sobie tak na tym stole i czekałem aż skończą. Widziałem, że cała ekipa operacyjna patrzyła ciekawsko, jak ich szef wykonuje zabieg. Wreszcie mistrz zakończył dzieło i nakazał odtransportowanie pacjenta.
Moment nr 3 . Chce mi się siku.
Pamiętam tylko 6 osób przenoszących mnie ze stołu operacyjnego na ten blat na kółkach. Leżałem na nim w sali pooperacyjnej przez parę godzin. Leżał tam także jakiś gościu, całkowicie połamany, po wypadku samochodowym. Był w kiepskim stanie, obandażowany od góry do dołu, ale przytomny i rozmawiał z jakimś lekarzem. Lekarz był na 99% pod wpływem alkoholu. Dziwiłem się tylko, jak tak można, ledwo skończył pracę i już pijany? I co on w ogóle tutaj robi? W pewnym momencie poczułem potrzebę osuszenia pęcherza, ciężko było, ale jakoś się udało, mimo bałaganu , jaki poczyniłem. No bo jak grubas ma sikać na leżąco? Ciężka sprawa. Wreszcie wywieziono mnie stamtąd.
Moment nr 4. Powrót do łóżka.
Pielęgniarki przeciągnęły wózek ze mną do sali chorych i zawołały resztę ekipy, żeby ułożyć moje prawie bezwładne ciało na łóżku. Pomagałem im ile mogłem, niestety niewiele. Wreszcie, ku uciesze całej ekipy wylądowałem na swoim miejscu z nogą uniesioną na specjalnej podstawie, ponad głowę.

Po takich stresach musiałem dojść do siebie, noga bolała, chodzić kazano, jak tylko dam radę, więc udałem się po paru godzinach na spacer… do toalety. Kilka dni minęło i wypisano mnie do domu. Zanim to nastąpiło to jeszcze jedna przykrość mnie spotkała, którą wspominam dzisiaj raczej jako śmieszną anegdotę .Któregoś dnia udałem się do gabinetu ,gdzie musieli mi zmienić opatrunek. Zablokowana żyła była wysoko na udzie, stąd wymiana opatrunku wymagała usunięcia bielizny i ułożenia się na stole. Poczyniłem tak, jak kazano. W czasie zmiany opatrunku pielęgniarka ni stąd , ni zowąd ,rzuciła twierdzenie: „ A myślałam, że jest pan Żydem” Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać.

Po wypisaniu wgramoliłem się na tylne siedzenie samochodu i żona zawiozła mnie do domu.

Nie życzę nikomu takiego pobytu w szpitalu, szczególnie, gdy ktoś jest gruby . Gdyby na moim miejscu był dobrze zbudowany człowiek, z kratką na brzuchu i umięśnionym ciałem, to i obsługa byłaby dużo milsza. Pacjent mógłby być ostatnim chamem, ale obsługa by nie narzekała. Po moim przypadku twierdzę, że otyli są dyskryminowani i źle traktowani w szpitalach. W każdym jego kącie można było wyczuć pogardę. Upasł się, to niech sobie leży i gnije. Oby nikt z Was nie poczuł się tak.

Walcz i nie daj się zrobić jak ja. Niestety, sąsiadka zmarła parę lat później z powodu zakrzepicy. A ja ,po wyjściu ze szpitala , ważyłem z 10 kg mniej.
Oryginalne zdjęcia .


Jeśli podoba Ci się to, o czym piszę to kliknij (wiesz gdzie) udostępnij innym,
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

piątek, 25 listopada 2016

Szpitalna przestroga. Część pierwsza.

Wtedy nie miałem jeszcze tak ekstremalnej wagi, jak w momencie rozpoczęcia odchudzania . Szacuję ,że było to ok 170 kg. Cofnijmy się parę lat wcześniej... Nie podam dokładnej daty, bo nie chcę aby rozpoznano osoby o których tu napisałem 

Czwartek. Tydzień przed Świętami Wielkanocnymi.

Od wielu lat miałem widoczne żylaki. Już w czasie treningów judo, zwracano uwagę na ten problem, nigdy nie było to uciążliwe i nie przeszkadzało. Od jakiegoś czasu , na nodze zrobiło się coś podejrzanego, cieplejszego od temperatury człowieka , twardego i czerwonego. Zaczęło przeszkadzać, akurat żona wspomniała o tym naszej pani Irenie , sąsiadce z góry. A ona: „Natychmiast do lekarza, to zakrzep! Wiem, bo sama mam zakrzepicę” Następnego dnia poszedłem do lekarza, rodzinny wysłał mnie do chirurga, żeby od razu coś z tym zrobili. Chirurg popatrzał, przepisał lekarstwa, zastrzyki antyzakrzepowe w brzuch i powiedział, że widzimy się po świętach. Niestety, zamiast być lepiej , zrobiło się gorzej. Gul urósł, jego temperatura podniosła się i stał się twardszy. I właśnie w Wielki Czwartek wiedziałem już, że źle się dzieje.

Piątek. 
W domu krzątanina przed Świętem , żona wyłączyła mnie z obowiązków, bo czułem się fatalnie . Poszedłem wcześniej spać , niestety obudziłem się około 4 rano w sobotę w drgawkach. Było mi strasznie zimno, trząsłem się cały i szczęka mi latała , poprosiłem żonę o drugą puchową kołdrę i dodatkowe ubrania w łóżku, niestety drgawki i uczucie zimna nie chciało odejść. Ta chwyciła telefon i zadzwoniła „prawilnie” do dyżurującej w nocy przychodni. Po drugiej stronie słuchawki, dyżurująca pielęgniarka kazała przyjechać, żona odpowiedziała, że nie ma jak, bo ja cały w dreszczach. W końcu zadzwoniła na pogotowie, tam to samo , wypytywanie , co się dzieje i czy koniecznie muszą przyjechać. Musieli. 

Dyżurny lekarz stwierdził zapalenie żył i ogromny zakrzep, który powodował te drgawki. Dali mi chyba jakiś zastrzyk, bo po chwili dreszcze ustały i mogłem z nimi normalnie rozmawiać. I w tym momencie zaczyna się problem związany z otyłością. Chcieli mnie położyć na nosze. Z oczywistych powodów 4 osoby szybko obliczyły, że nie da się mnie wynieść na nich do ambulansu. Powiedziałem im, że dam radę, sam pójdę. Poszedłem z pomocą jednego z ratowników. Przez całą drogę do szpitala kazali mi siedzieć i patrzyli prosto w oczy, czy nie tracę przytomności.

Szpital .
Posadzili mnie w końcu na fotelu ,na oddziale chirurgicznym i nad ranem, po zdiagnozowaniu , pielęgniarka miała mi pobrać krew do badania. Wyciągam ręce, a ona patrzy i nie widzi żył , zaczyna macać, szukać, nic nie ma. Druga ręka, to samo, wróciła więc do pierwszej. Wbiła igłę raz… Pudło. Wyszukała następnie drugie miejsce, wkłuła … Znowu nie trafiła. Dopiero za czwartym, czy piątym razem ,gdy ja już mdlałem od tych tortur , pobrała krew i założyła wenflon. Potem odprowadziły mnie do łóżka, wiedziałem , że święta już mam z głowy. Gdy już tak leżałem na łóżku , pielęgniarki podłączyły mnie do kroplówki z jakimś roztworem soli, żeby wypłukać żyły. Całe szczęście, że miałem założony wcześniej wenflon i pani pielęgniarka nie musiała znowu sapać nade mną. Bo ponoć wcześniej, na fotelu do pobierania krwi , byłem niegrzeczny. Sobota minęła spokojnie, kazano mi leżeć grzecznie w łóżku z nogą ułożoną wyżej od głowy i coś tam przyłożyli do tego zakrzepu. Dało się wyczuć , że mnie nie lubią. Dlaczego? Bo byłem gruby. Dla nich taki pacjent to obleśny typ, wiecznie głodny i najpewniej spocony i śmierdzący. Odczuwałem taką dyskryminację od początku mojego pobytu w szpitalu. Od pracowników w izbie przyjęć do najważniejszego lekarza, którego tam spotkałem. Był taki jeden , który był inny, dyskutował ze mną z dużą dozą empatii i optymizmu. Nie wymienię jego nazwiska , jak i nazwisk reszty personelu tego oddziału. Traktowano mnie tam bardzo niegrzecznie, tłumacząc potem mojej żonie, że to ja byłem niedobry. To nie tak, z perspektywy czasu stwierdziłem, że było całkiem odwrotnie, nie odezwałem się niegrzecznie ani razu, to oni traktowali mnie jak gorszego człowieka i stwarzali wokół mnie zły klimat. (cdn)

czwartek, 17 listopada 2016

Cierpliwość.

Każdy to słowo zna i wie, że nie kojarzy się ono z czymś słodkim. Dosłownie i w przenośni. Połowa tego słowa to „cierp” Oznacza to ,że całe słowo oznacza, ni mniej, ni więcej znoszenie, wytrzymywanie, zdolność wytrzymywania bólu, niewygody, głodu. Dla niektórych , może także być synonimem cierpienia. Dla mnie to słowo kojarzy się z wytrwałym dążeniem do celu, mimo porażek, kłód pod nogami i kołami roweru, wpadek, chorób, niezdolności do walki, złego samopoczucia. Wiecie, o co walczę, o to samo, co Wy. Ktoś może mi zarzucić , że zgubił prawie 100 kg i spoczął na laurach. Nie ! Moim celem jest waga dwucyfrowa. Inny powie: - Coś długo to trwa! Długo byłem w obecnej wadze, to i długo będę ją redukował. Jest ciężko, kłody leżą… 

Nikt nie mówił, że będzie łatwo !

Ile można wytrzymać na diecie? Tyle ile trzeba! To jest właściwa odpowiedź. Zależy to od wielu czynników, przede wszystkim od chęci osiągnięcia celu. Ta chęć jest u każdego walczącego taka sama. Nie każdy potrafi jednak brnąć cierpliwie do celu. Są też wymówki: „nie chce mi się” „trochę boli mnie głowa” „tak sam mam to robić?” Co innego, gdy wymówką jest choroba i leczenie antybiotykami. Niestety , wtedy u mnie jest całkowity zastój. Trzeba wyjść z choroby, wzmocnić wtedy dietę i odłożyć odchudzanie na później. Szkoda. Ale jak to zwykł mawiać mój ojciec : "Szkoda to jest wtedy, kiedy krowa nasra do studni " I tego się trzymajmy.

Znajdziemy w sieci wiele motywujących treści, czasem je tu zamieszczam, żeby uświadomić sobie i Wam, że aby osiągnąć sukces w odchudzaniu , trzeba być cierpliwym, tym bardziej, wtedy, kiedy chwilowo nie dajemy rady chudnąć. Warto przeczekać ten okres , wyleczyć się z dolegliwości i nie zawieszać odchudzania w nieskończoność. Po niedyspozycjach, chorobach jedziemy dalej. Cierpliwość wiąże się z uporem w dążeniu do celu. Bądź cierpliwy, wyniki na pewno się pojawią.

Niech moc będzie z Tobą!




czwartek, 10 listopada 2016

Skąd się to wzięło?

20,30,50 kg nadwagi można mieć i to łatwo. Ale 130kg? Jak?

Najkrótsza odpowiedź to… 
Nieudane próby odchudzania, a było ich ponad 10. 

Odpowiedź dłuższa…

Nieudane próby odchudzania. Było ich ponad 10 i wszystkie, oprócz tej w której biorę udział, zakończone niepowodzeniem i efektem jojo. Było tak… Przy pierwszych samodzielnych próbach odchudzania, niewiele spadało,8-10 kg. Myślałem, że to już wystarczy, więc nie było żadnego wyprowadzenia z diety, bo w gazetach o tym nie pisali. Schudłem, a potem przytyłem, nie tyle samo, tylko z 50% więcej, czyli z 15 kg. Niezdrowe odżywianie w fastfoodach i przydrożnych knajpach, wieczorne piwka, woda rozmowna i dodatkowo robiło się z 10 kg- dwadzieścia .I tak kilka razy, niektóre diety kończyły się nieźle, waga spadła i nie tyłem gwałtownie. Lata mijały, waga rosła. Kolejne diety to kolejne porażki 10 w dół 15 do góry. Wreszcie pojawiły się dolegliwości poza nadciśnieniem, opisałem je i opiszę jeszcze niektóre. Zacząłem się bać, ale nie mogłem być pesymistą bo uciekałem od depresji, która mnie dosięgała. Odchudzanie poszło w kąt, z myślą, że kiedyś się w końcu wezmę i to zrobię Wreszcie uznałem, że pożegnałem „panią” depresję i mogę zacząć się odchudzać. Wtedy skorzystałem z diety znalezionej w jednej z książek o odchudzaniu. Poszło , w kilka miesięcy straciłem ok 30 kg, według moich dzisiejszych szacunków, bo waga już nie chciała zadziałać. Nadeszły święta Bożego Narodzenia i stwierdziłem, że na święta sobie odpocznę od diety. Ten odpoczynek się wydłużył i złapałem te ostatnie … około 50 kg. Resztę już znacie, a jak nie , to zapraszam do lektury tego bloga, od początku.

Aby nie popełnić mojego błędu, odchudź się raz, a dobrze, pod okiem fachowca. W przeciwnym wypadku dosięgnie Cię to , przed czym ostrzegam na tym blogu.


Jeśli podoba Ci się to, o czym piszę to udostępnij to innym, daj lajka na fejsie , dodaj komentarz .


poniedziałek, 7 listopada 2016

„Errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum”



„Errare humanum est, sed in errare perseverare diabolicum”
Mylić się jest rzeczą ludzką, jednak obstawanie przy błędzie jest diabelską pomyłką.

„Człowiek, który wiele osiąga popełnia wiele błędów, ale nigdy nie popełnia największego błędu, jakim jest nie robienie niczego”
„Życie spędzone na popełnianiu błędów jest nie tylko zacniejsze, ale także bardziej użyteczne niż życie spędzone na nie robieniu niczego”

Ta sama myśl , różne sformułowania i różne epoki ich odnotowania. Dołożę jeszcze swoje.
Popełniam błędy, bo to ludzkie, gdybym ich nie popełniał, znaczyłoby, że nic nie robię, w kwestii odchudzania także. Ale naprawiamy błędy i wyciągamy z nich wnioski i jedziemy dalej , do końca.

niedziela, 30 października 2016

Wielkie żarcie



Znam takiego człowieka ,który może zjeść na śniadanie bochenek chleba obłożony serem, czy wędliną i masłem. Chudy jak „Nasza szkapa” Inny, nie gardzi angielskim śniadaniem, że ja bym nie dał rady. Potem na obiad powtórka, też dużo, kalorycznie i niezdrowo. Na kolację podobnie, ale jeszcze do tego ze trzy piwa. I nic , nie tyją.
Niestety, nie dotyczy to mnie i podobnych do mnie. My musimy wyliczyć, ile możemy zjeść. Dobrze by było także dobrać odpowiednie produkty aby posiłki były zdrowe i pozbawione konserwantów, nadmiernej ilości soli i cukru. Dlaczego oni mogą , a ja nie? To jakaś kara boska?
Ostatnio rozmawiałem ze znajomymi i zapytałem, czy jak zjedzą więcej niż mogą zjeść to też tyją? Odpowiedź była taka jak się spodziewałem.
-„ Taaak! A do tego tyję od samego patrzenia na jedzenie” 
Zapytałem drugą koleżankę, a ona…
-„ Nieeee! Ja tyję jak tylko powącham jedzenie”
Kolejny znajomy odpowiedział, tyje od rozmów o jedzeniu. 
-„Tylko pomyślę o czekoladzie i mam 1 kg więcej”
Rozmowa rozwijała by się w nieskończoność. Jesteśmy naznaczeni. Na siłowni , jeden z brzydkich „pakerów” na moje pytanie , po co ćwiczy, odpowiedział:
-„Po to, aby móc sobie wypić w piątek i sobotę”
Z kolei, pewna Janina chce jeść normalnie, dużo i nie wyliczać. Crossfit, tabata, kettlebels. Aż mnie ciarki przeszły. Pewnego dnia rozbolała ją głowa od tego i dalej boli. Musi liczyć. Znowu.
Czy sport to zdrowie?
Jakiś czas temu spotkałem kolegę ze szkolnej ławki, który był kiedyś sportowcem, lekkoatletyka, koszykówka, siatkówka. Ja wtedy też dużo trenowałem. Gdy się spotkaliśmy, to on brzuch posiadał , a ja jeszcze większy. Zero sportu. Zero ruchu, tylko robota. A w latach mojej „potęgi” w ramach dożywiania sportowców z kadry wojewódzkiej, dostawałem talony na obiady w „Rarytasie” Jadłem wtedy dwa obiady, jeden w domu, drugi właśnie tam. 
-I co kolego… Dużo jesz ? Zapytałem
-No właśnie , raczej mało, a brzuch mi urósł. Odpowiedział.
Niestety, dużo jeść mogłem tylko , kiedy ćwiczyłem minimum 7 razy w tygodniu.
Sportowcy, którzy przestają ćwiczyć , właśnie tak mają, nie wszyscy, niektórzy.Nie jestem jeszcze fachowcem w dziedzinie dietetyki, ale metabolizm może być szybki albo wolny. Ta druga opcja to jest moja zmora. Niestety im mniej jemy, tym organizm oswaja się z tą dawką pożywienia, musimy jeść mniej i mniej, żeby chudnąć . Jest na to sposób-trening. Nie za dużo, nie za mało, ale jednak.
„My, psy musimy się trzymać razem” powiedział Waldek Morawiec w „Psach”.


Z nami (grubasami) jest podobnie. Po to ten blog.
Jeżeli podoba Ci się to, co piszę to polub stronę i udostępnij innym.

piątek, 28 października 2016

Walka



(Ten wpis dedykuję mojej znajomej , wojowniczce Agnieszce)

Był sobie wojownik, judoka, nieźle się zapowiadał . Stoczył już wiele walk na różnych turniejach. Jeszcze go nie dostrzeżono, był dopiero juniorem. Ówczesny trener kadry judoków uważnie się jemu przyglądał. Osiągnął już prawie wszystkie stopnie wyszkolenia w judo, niedługo miał osiągnąć pierwszy stopień mistrzowski. Jego lokalny trener był wyjątkowy, nie uczył bezsensownego, siłowego judo, tylko technicznego, opartego na dopracowanych do perfekcji kilku technikach. Pewnie, siła też była potrzebna, ale nad nią można było zawsze popracować i w kilka miesięcy nadrobić zaległości. Trenował sumiennie, bardzo to lubił, brał udział w obozach kondycyjnych, we wszystkich zawodach organizowanych w Polsce na różnych poziomach. Wygrywał więcej niż przegrywał. Startował wtedy w wadze do 90 kg, później była waga do 95 kg. Czasem wpadał w załamanie i nie przychodził na treningi, trwało to na ogół krótko i było to wynikiem jakichś błahych powodów. Po takich przerwach, wracał na treningi ze zdwojoną chęcią. Słuchając trenera i doskonaląc technikę miał możliwości dopasowania odpowiedniej techniki do każdego przeciwnika, wystarczyło tylko zaobserwować , jak ten się porusza w czasie rozgrzewki, albo w innych walkach. Po takim dopasowaniu, walka była krótka i efektowna. Na ogół kończyła się rzutem wykonanym przez niego, ocenionym przez sędziów na ippon, czyli maksymalną ilość punktów przyznanych za technikę. Ippon kończył walkę przed czasem. Pamiętam jedną z nich, lewe harai-goshi natychmiast po podejściu do przeciwnika i złapaniu uchwytu. Trwało to 10-15 sekund. Nie zawsze walki wyglądały w ten sposób, dobry przeciwnik był czujny i nie pozwalał na takie numery. Wtedy rozpoczynała się wojna. Adrenalina powodowała zwiększenie czujności i wyzwolenie maksymalnej siły. Ale zaraz, zaraz… nie o tej walce chcę napisać… a tym judoką byłem ja.

Pominę opis swojej kariery judoki, bo nie skończyła się ona zdobyciem tytułu mistrza świata, ale mogła. Opiszę jedną walkę, którą wspominam do dzisiaj, jako wzór do obecnej walki o kilogramy.
Był ogólnopolski turniej klasyfikacyjny, czyli zjazd najlepszych aby sprawdzić ich poziom. Coś jak mistrzostwa Polski, tyle, że bez takiej oprawy i nazwy. Wygrałem już chyba 4 walki i trafiłem do półfinału i tutaj pech, trafiłem na wicemistrza Polski. Gościu napakowany, silny , dobrze przygotowany i znany z poprzednich turniejów. No więc, lekki niepokój czułem, nie będzie łatwo. Trener i obecni na tym turnieju koledzy, też się krzywili, ale mimo wszystko zmotywowali mnie, jeden z nich stał wtedy przy tatami i krzyczał , co mam robić, niestety albo stety, miałem swoją wizję tej walki. Dość szybko przeciwnik zdobył pierwsze punkty, czułem jego siłę i determinację, traktował mnie jak gówniarza, który próbuje mu podskakiwać. Trzymając go w uchwycie wiedziałem, że będzie ciężko i było, do dzisiaj to czuję. Po chwili zdobył kolejne małe punkty i złapał mnie w trzymanie. Trzymanie miało trwać 30 sekund i jeżeli nie wyplątałbym się z jego uścisku to wygrałby walkę przed czasem. Zrobiłem rzecz niemożliwą do zrobienia na treningach, każdy, kto próbował tej techniki, wie, że wymaga ona gibkości i ogromnej siły. Przeciwnik trzymał mnie za głowę i rękę tak, żeby moje łopatki były przy podłodze, nazywa się to kesa-gatame. Jedną z dróg, aby wydostać się z tego trzymania było obrócenie nóg o 180 stopni w stosunku do pleców. Zrobiłem to, uścisk przeciwnika osłabł na tyle, że wyszedłem z trzymania. Niewiele brakowało, by „wróg” wygrał walkę przed czasem po upływie czasu trzymania. Tak, dostał za to punkty i miał już ogromną przewagę nade mną. Aby wygrać, musiałbym zdobyć Ippon. Mój trener już wpisał w swoje notatki, że przegrałem walkę. Koledzy też zwiesili miny, tylko ja, samotny, tam na dole, na tatami widziałem nadal możliwość wygrania. Adrenalina tak mocno działała, że nie czułem, że naderwałem jakiś mięsień w dolnej części kręgosłupa. Nadal wierzyłem w wygraną, pamiętam dokładnie, miałem robić swoje i zrobiłem. W ostatnich sekundach czterominutowego czasu walki, czułem zmęczenie przeciwnika i jego totalną dekoncentrację, ja miałem przewagę , bo nadal byłem czujny, w pewnym momencie wykonałem po prostu harai-goshi. Wygrałem walkę przez ippon, to był mój największy sukces. Niestety, miałem tak wredną kontuzję pleców, że w finale nie potrafiłem już się skupić na walce. Kontuzję odczuwałem przez wiele lat, czasem ból znikał , potem się pojawiał. Teraz nie czuję już tego.

Teraz, taka pseudo parafraza. Zamień w tym tekście słowo „przeciwnik” , na słowo „otyłość”, a słowo „judo” na „odchudzanie”, słowo „walka” pozostaje bez zmian. Każdy wojownik wie, że otyłością można też wygrać, to przeciwnik i do tego Twój wróg. Wróg nie poda Ci ręki po skończonej walce, tylko ją opluje, jak mu na to pozwolisz. Nie pozwól na to.

P.S. Moi drodzy czytelnicy, LAJKUJEMY I UDOSTĘPNIAMY. 
Wasz wdzięczny wojownik :D



poniedziałek, 24 października 2016

Mgła



Dzisiaj jest Światowy Dzień Walki z Otyłością. W sieci znajdziecie informacje przypominające o tym dniu. A ja o mgle… Dzisiaj chciałem tylko o jednym wspomnieć. Do tego wpisu zainspirował mnie Konrad Gaca.
Czasem w drodze do pokonania otyłości Wasza łódź trafia na spokojne wody, gdzie nie ma wiatru, żagle wiszą bez ruchu a dookoła pojawiła się mgła. Kompas się zagubił , gwiazd nie widać, Słońca też nie widać. Nie potrafimy odnaleźć szlaku, którym podążaliśmy. Stoimy w miejscu, albo nawet cofamy się.
Co zrobić, aby w czasie, gdy dookoła „mgła” znaleźć drogę?


Byłem chwilę w tej „mgle” i pomysł wyjścia z niej wyszedł właściwie naturalnie. W Szczecinku grupa kolarzy MTB ogłosiła , że będzie maraton i mini maraton (ok 30km i ok 60km) w dość trudnym, ale ciekawym terenie. Ponieważ od jakiegoś czasu uwielbiam jazdę na rowerze i do tego w terenie, postanowiłem spróbować jazdy na takim dystansie, po polnych drogach, bezdrożach, w lesie. Postanowiłem spróbować, ale żeby sprawdzić , czy dam radę, wolałem pojechać z ekipą, która znała teren, jeszcze przed oficjalnym maratonem. Pojechałem i opisałem to już kiedyś :
Teraz ,zwrócę uwagę na sedno sprawy. Ten wyczyn zmotywował mnie „okrutnie” do działania. Doświadczyłem , tego, że mimo utraty ponad 90 kg, nadal nie potrafię pokonać przeszkód , które inni, nie ukrywam, że młodsi ode mnie, pokonują bez problemu. A dlaczego ja nie mogę? Odpowiedź jest oczywista, za słaby jestem i za dużo ważę. Podjąłem poważną decyzję, będę startował w maratonach MTB. Rozpocząłem już specjalne działania w tym kierunku i pierwszym z nich i najważniejszym jest utrata jeszcze co najmniej 35 kg. Wniosek nasuwa się jeden. Jeżeli upadłeś i nie chce Ci się dalej działać, bo jesteś zmęczony, odpocznij i zrób test, a cele dalszego działania same się wyłonią. Tak, za rok wezmę udział w tych zawodach i nie chcę być ostatni.

To jest mój sposób na wyjście z „mgły” A co Ty zrobisz , gdy znajdziesz się we mgle? Ni ściemniaj, wiem, że każdego walczącego z otyłością może ona dosięgnąć. 
Niech Moc będzie z Wami .

P.S. Jeżeli podoba Ci się to o czym piszę, to polub stronę i udostępnij ją. Dla mnie to także sposób, aby nie znaleźć się więcej we mgle.

niedziela, 16 października 2016

Gitarra




Nie jestem żadnym wielkim gitarzystą, tak lubię popitolić sobie czasem. Ale w ogólniaku wpadłem w nałóg. Uczyłem się grać od pierwszej klasy, chciałem śpiewać piosenki, jak Kaczmarski , Gintrowski. Odśpiewywałem ich zakazane piosenki w szkole, na korytarzu, na przerwach. Nawet miałem układ z panią psor od polskiego, że zamiast uczyć się na pamięć wierszy opracowywanych na lekcjach odśpiewam je. Udawało się , na koniec szkoły, na studniówce odśpiewałem pierwszą wersję „Naszej klasy” Kaczmarskiego przerobioną na naszą klasę. Potem na studiach i w akademiku było to samo, organizowaliśmy sobie w kuchni jam session. Nawet brałem udział w konkursach piosenek studenckich, niestety mój repertuar był zbyt ambitny dla jury. Potem poszła w kąt , robota, brak chęci, komuna upadła , nie było o czym śpiewać. Ale miałem komputer, zacząłem zamiast „grać w gry” układać klocki w sekwencerach midi.


Po kilkunastu latach zauważyłem , że nie mogę swobodnie na niej grać, przeszkadzał mi brzuch. Fizycznie niemożliwe było przyjęcie pozycji gitarzysty klasycznego, brzuch powodował, że gitara chciała na nim leżeć. Wstydziłem się pokazać z tą gitarą publicznie. Wcześniej zamieniłem gitarę klasyczną na elektryczną, nie było z nią problemu, bo wisiała na pasie gitarowym. Zbliżała się jakaś impreza, na której miałem coś zaśpiewać. Ponieważ impreza ta miała być w lesie , nie mogłem zabrać gitary elektrycznej, musiałem kombinować z klasyczną. Kupiłem więc taki pasek, zakładany na szyję ,żeby gitara nie leżała na brzuchu, i mogłem z nią śmigać. Tak ,czy inaczej, mój brzuch wypychał gitarę klasyczną , że mimo wszystko wyglądałem śmiesznie i tragicznie jednocześnie. Nie wystąpiłem na szczęście w lesie bo odwlekałem swój „występ” aż towarzystwo „zapomniało” o mnie. Czułem się z tym fatalnie , do dzisiaj mam taki lęk, że brzuch mi ją wypchnie, na szczęście brzucha prawie nie mam. Kilka lat temu dostałem w prezencie ukulele, taką namiastkę gitary, nie musiałem już martwić się o brzuch. Instrument mieścił się w dwóch rękach.

A więc gitarzyści , nie pozwólcie, aby brzuch przeszkodził Wam w graniu przed ludźmi.

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy na blogu, to daj lajka i udostępnij znajomym. Dla mnie jest to znak, że moja praca nie idzie na marne.




piątek, 14 października 2016

Straż

Tego się kiedyś bałem...
http://www.tvn24.pl/gdynia-straz-pozarna-wyciagnela-poszkod…

O psach . Ciąg dalszy.



Właściciele psów wiedzą, że jest on zwierzęciem stadnym. W stadzie musi być osobnik alfa, czyli dominujący. Niektórzy z Nas mają takiego psa w swoim domu. Najgorszy przypadek to ten, kiedy osobnik alfa jest do tego wszystkiego zły. Nie słucha poleceń swojego pana, on rządzi stadem. Nasze stado , czyli rodzina godzi się na wszystko, byle Alfa był spokojny , nie gryzł i nie rzucał się na swoich. Z Alfą trzeba spokojnie, bo nie wiadomo, co mu odbije tym razem. A więc delikatnie zakładamy mu smycz , obrożę ,kaganiec i wychodzimy na spacer. Dajemy mu ciągać się, gdzie tylko zechce. To on nas prowadzi a nie my jego. Obwąchuje wszystkie drzewa , narożniki budynków, kupy innych psów. Źle się dzieje, gdy naszemu Alfie pozwoliliśmy żebrać jedzenie ze stołu człowieka. Alfa rządzi w domu i nie ma śmiałka, który by potrafił wpłynąć na jego zachowanie. W tv widziałem człowieka, który potrafił zapanować nad takim Alfą, to Cesar Millan. Źle wychowanego psa można do niego przywieźć a on go zresocjalizuje i odda potulnego jak baranka.


To samo , co ze złym psem , można zrobić z otyłością. Nie daj się Alfie. Powtórzę swoje myśli… Załóż mu smycz i kaganiec i go wychowaj.
Nikt nie potrafił ogarnąć mojej Alfy. 
Tylko Twoje działanie, Twoja głowa może ogarnąć Twoją Alfę.

Musiałem. Czasem chodzą mi po głowie różne psie myśli.

niedziela, 9 października 2016

Znacie tego wściekłego psa?






To on nie daje Wam żyć. Próbujecie go wychować, a on odporny na Wasze metody , nadal gryzie, szczeka a jednocześnie nie chce Was opuścić. Kąsa i jest niewdzięczny, ale ma w sobie psią wierność. Użera się na każdym kroku, nie pozwala sobie nic wytłumaczyć. Dalej twardo gryzie i jest niepokorny. Mimo wszystko, kochacie go i musicie nad nim zapanować. Zabić? Przecież nie zabijecie przyjaciela, mimo, że jest wściekły.

Temu psu trzeba założyć kaganiec i krótką smycz i nauczyć go chodzić przy nodze. 

Ten pies nazywa się OTYŁOŚĆ.

piątek, 7 października 2016

Bez soli, bez cukru.


No tak, wszyscy wiedzą , że cukier dla grubasa to trucizna. Starałem się go nie używać za dużo. Właściwie jedynym napojem, który słodziłem była poranna kawa. Herbaty nie lubię, chyba , że wynalazki z herbaciarni, które także musiałem słodzić. Właściwie to słodziłem tylko tę ciężko ranną przyjemność zwaną kawą. No ale potem nic nie jadałem, dopiero ok 12 doganiał mnie głód. Lazłem wtedy do sklepu i kupowałem różne świństwa typu „szneka z glancem” i do tego litr coli. Po pracy były kanapki , tak ok 15.00 bo żona obiadu jeszcze nie zrobiła. Ok 17-17.30 upragniony obiad , a już mi strasznie burczało w brzuchu. Obiad taki…kilo, dwa… aby żyć… Do obiadu też czasem była cola, czy inny słodzony napój . Na koniec dnia kolacja, którą potrafiłem zjeść o1 w nocy. Niby cukru nie używałem za dużo, a cola i przyprawy? Gotowe sosy do mięsa obiadowego ? Dużo w nich cukru, glutaminianu i soli .

Cukru łatwo było się pozbyć. Zero słodkich napojów nie robi na mnie wrażenia. Colę można zastąpić colą bez cukru-colą zero. Do kawy dodaję jednak słodzik. Poza tym woda z dodatkiem specyfików prawie bez kcali- tzn ok 5-10 kcal/litr. Nie piję żadnych słodzonych napojów…W domu nie ma cukierniczki. Da się to zrobić, uwierzcie mi.

Z solą było dużo trudniej. Nie zapomnę pierwszego tygodnia bez soli, wszystko mdłe i bez smaku. Później było dużo łatwiej. Dzisiaj wszystko, co posolone smakuje jak przesolone. Trudno mi jeść słone wędliny. Najgorzej jest z zupami, bez odrobiny soli smakują paskudnie, można jednak dodać ziół, które pomogą to przełknąć. Tak naprawdę smak czujemy przez chwilę, ale długo go pamiętamy i to jest cały ból. Sól mocno zniekształca smak jedzenia, ale są potrawy , które bez soli po prostu w ogóle nie smakują. Tęsknię do takich rzeczy, jak boczek z ogórkiem kiszonym, no niebo w gębie… Pamiętam jednak co zyskałem przestając używać sól … Przypomnę, bo warto, odstawiłem leki od nadciśnienia po kilkunastu latach ich stosowania. Nie zdarza mi się ostatnio mieć podwyższone ciśnienie. Było warto.

Odpowiadam na pytanie kolegi. Pozbywając się soli z jadłospisu, mocniej odczuwam smak jedzenia, tak, jabłka są słodkie. Jedząc pomidora, czuję odrobinę słonego smaku, w ogórkach nie czuję soli. Czasem odczuwam takie gastro fazy na słodkie i słone, jednak na ogół nie łamię się. Gorzej ze słodkim, raz na miesiąc odczuwam chęć zjedzenia czegoś bardzo słodkiego. 
A więc do dzieła! Wyrzuć solniczkę i cukierniczkę.


Czy podgrzanie jedzenia w kuchence mikrofalowej szkodzi?

Dzisiaj będzie dzień wpisów. Z rana, coś czego szukałem od dawna. A ponieważ znalazłem, to przestaję pisać artykuł o "szkodliwości" kuchenek mikrofalowych. Ten film wyjaśnia wszystko, a jego autor jest naukowcem.
https://www.youtube.com/watch?v=pdkhJ7DrXv8&t=0s

piątek, 30 września 2016

Sklepy z ubraniami 2.

Nie rozumiem, dlaczego sklepy z ubraniami dla grubasów przeginają pałkę . Ceny w niektórych z nich są kosmiczne. Jeżeli zwykłe ,bezmarkowe jeansy kosztują 80 zł , i zakładając, że trzeba na nie zużyć 2x tyle materiału, co na „normalnego” człowieka, to powinny takie spodnie kosztować maksymalnie 150-160 zł. Tymczasem w stacjonarnych sklepach dla „puszystych” cena spodni zaczynała się od 170 zł w górę. Zwykła koszula, z długim rękawem ,z taniego materiału od 150zł w górę. Koszulę z krótkim rękawem można kupić od ok 120zł .Zwykłe tandetne gacie były za to tanie, bo nadawały się na namiot. Tylko maszt postawić. To są ceny z Polski, w innych krajach, ceny są jeszcze wyższe, proporcjonalnie do zarobków. Szczytem ceny był zakup kurtki militarnej, tandetnej, nie nadającej się do przetrwania zimy, cena po przeliczeniu na złotówki wyniosła ok 750zł.

Drugą sprawą jest jakość ubrań, kolorystyka i ogólny fason. To wszystko były wory na przykrycie ogromnego ciała. Czarne, szare i… ciekawe , bo jak były w paski , to w poziome, które optycznie powiększają ciało i tak już wielkiego człowieka, porażka. Nie znam się na materiałach, ale na przykład bluza z bawełny po pierwszym praniu traciła fason, robił się z niej nieforemny worek na kartofle. Ciemność, wszystko czarne. Dlatego każdy „puszysty” chodzi ubrany na czarno. Takie są realia w polskich sklepach, za granicą było trochę lepiej. Dziękuję mojej mamie, że miała cierpliwość na znalezienie spodni, czy koszuli, które nie były tandetne. 
Puszyści! Macie kolejny przykład, dlaczego trzeba natychmiast działać i odchudzić się , póki Wasze zdrowie jeszcze jest w porządku, inaczej czeka was ubieranie się w trumienne ciuchy już za życia. Trzymajcie się …i walczcie ze sobą . Dobrej nocy Wam życzę.



Daj lajka, jak podoba Ci się blog. Udostępnij.


środa, 28 września 2016

Sklepy z ubraniami.




25 lat temu ciężko było kupić coś dużego w normalnym sklepie. Wybór dużych rozmiarów ubrań był niewielki, trzeba było „polować” jak za komuny. A to, teściowa znalazła coś dużego, a to, żona , czy ktoś inny podpowiedział, że coś, gdzieś jest. Potem zaczęła się epoka sprzedaży wysyłkowej, były dwie takie firmy, ale żeby nie reklamować , to napiszę tylko, że jedna istnieje, a druga już nie. Tam mogłem kupić bez problemu spodnie, bluzę ,kurtkę. Z majtami nie było problemu , załapywałem się jeszcze na te, które były w „normalnych” sklepach. Czas mijał , kilogramy przybywały , a ubrań dostępnych na mnie ubywało z każdym rokiem. Spodnie się zużyły albo zrobiły się za małe i lądowały na dnie szafy. Znajomy , który też miał rozmiar XXXXL podpowiedział mi, że w Szczecinie znajduje się sklep z odzieżą dla takich osobników. Przy okazji załatwiania spraw, zajechałem tam i zakupiłem moje pierwsze naprawdę wielkie spodnie i ogromną bluzę. Później odwiedzałem ten sklep jeszcze kilka razy, kupując coraz większe ubrania: koszule, swetry, kurtkę. 

I znowu, po jakimś czasie ubrań zaczęło brakować. W Internecie pojawił się już znany wszystkim serwis aukcyjny , na którym można było kupić ubrania w dużych rozmiarach. No, to kupiłem tam jakieś spodnie, dresy, bluzę. Niestety, ubrania były niskiej jakości i szare, bez wyrazu, bez gustu, trzeba było nosić , co było. Się rosło dalej. W tym czasie część mojej rodziny wyjechała za granicę w celach zarobkowych i okazało się , że w Norwegii istnieją też stacjonarne sklepy z odzieżą dla puszystych. Zacząłem więc ubierać się w lepsze ciuchy, ale coraz większe. W tym czasie odkryłem także dwa wysyłkowe sklepy w Polsce, odzież tam była lepszej jakości i bardziej gustowna. W jednym z tych sklepów ubierał się także Wojciech Mann. Tam też kupiłem moje największe spodnie, które zostawiłem sobie na pamiątkę i do śmiesznych zdjęć , ku przestrodze. Rozmiary jakie wtedy nosiłem to XXXXXXXL , XXXXXXL . Raz nawet , kupiłem majtki jak namioty, były trochę za duże , ale za to luźne. Koledzy mieszkający w pokoju ze mną będąc na wycieczce , mieli zdrową polewkę, jak zobaczyli mnie w tych majtach. Tak, było coraz gorzej.

Konieczność kupowania coraz większych rozmiarów dawała do myślenia nad odchudzaniem. Ubrania też miały wpływ na podjęcie decyzji o zmianie swojego życia. Jedyną rzeczą, którą nie musiałem kupować w sklepach dla puszystych były buty. Choć ich wybór , też był wyborem grubasa. Muszę użyć nazwy marki, bo nie da się inaczej, to były Crocsy. Nie trzeba ich było sznurować, wsuwało się je wygodnie, to są nadal najlepsze buty pod Słońcem (:D) . 


Dzisiaj te czasy chciałbym puścić w niepamięć , niestety nie mogę. To będzie moja skaza, o której muszę pamiętać do końca, żeby te ubrania nigdy więcej nie wróciły do mojej szafy. Największe spodnie zostawiłem sobie na pamiątkę.
Moje największe pory i moje dwie koleżanki w nich.


90 cm szerokości

90 cm szerokości

Namiot


85 cm szerokości

niedziela, 25 września 2016

Grawitacja.


Ostatnio, w internecie ,ludzie walczący z nadwagą udostępniali memy z obrazkami ilustrującymi najnowszy trend w zrzucaniu wagi. „Przeprowadź się na Marsa będziesz lżejszy” Pewnie, to prawda, przyspieszenie grawitacyjne g , na równiku Marsa wynosi 3,69 m/s2 . na równiku Ziemi g=9,78 m/s2. Łatwo policzyć ze wzoru F=mg , jeżeli na Ziemi człowiek waży 100 kg  ,to siła ciężkości (ciężar) na Marsie odpowiadać będzie wadze 36,9 kg. Zostawmy badaczom, czy taka przeprowadzka miałaby korzystny wpływ na człowieka z nadwagą, moim zdaniem ,tak.
No, ale dzisiaj nie opowiem kolejnej historii z życia grubasa. Wiem, że niektórzy nie będą chcieli czytać dalej, bo wyjaśnię pojęcie „waga” nie jako przyrząd do ważenia ale jako wielkość która określa siłę ciężkości.
W dzisiejszej fizyce nie ma wielkości, która nazywa się „wagą” A co jest? Jest siła ciężkości (ciężar), ale wyrażamy ją w niutonach a nie w kilogramach. Co w takim razie mierzy nam przyrząd o nazwie waga? Mierzy siłę ciężkości , ale dlaczego w kilogramach , a nie w niutonach? Bo tak kiedyś przyjęto , kiedy nie było układu SI a rządził układ CGS. I mówiono wtedy o jednostce siły jako kG. Kilogram [kg] jest jednostką tylko masy i nie należy go mylić z kilogramem-siłą [kgf], dawniej [kG] – jednostką siły.
Mętlik? Nie! Waga na Ziemi mierzy masę. Ale ta sama waga na Marsie już nie zmierzy nam masy , tylko siłę ciężkości! W nierelatywistycznej fizyce można skorzystać z jeszcze jednego wzoru, na gęstość substancji:

Gdzie m- masa substancji podana w kilogramach, V- objętość substancji podana w m3. Jeżeli przekształcimy ten wzór to uzyskamy masę jako iloczyn gęstości i objętości:

I jesteśmy w domu!  Masa się nie zmieni , jeżeli nie podróżujemy z bardzo wielką prędkością. Dlaczego? Gęstość i objętość naszego ciała się nie zmieni jeżeli będziemy na Marsie a więc masa się też nie zmieni. Zmieni się „tylko” siła ciężkości.
Myśląc w ten sposób, stając na wadze, mierzymy siłę ciężkości, wagi powinny być wyskalowane w niutonach a nie w kilogramach . Postawmy taką wagę na równiku , człowiek o masie 100 kg będzie miał ciężar-siłę ciężkości mniejszą niż na biegunie.
Równik:
F=mg=100kg* 9,78m/s2= 978N
Biegun:
F=mg=100kg*9,83m/s2=983N
Mars:
F=mg=100kg*3,69m/s2=369N
Pozostaje jeszcze jeden problem, o którym teraz wspomnę, mimo że to problem typu science  fiction. Gdybyśmy podróżowali z bardzo dużą prędkością, bliską prędkości światła, nasza masa wzrosłaby do nieskończoności. Więc , póki co , nie szukajmy sposobów na schudnięcie  na Marsie , ani w podróżach międzygwiezdnych. Moglibyśmy nie przeżyć startu.

Jeśli podobają Ci się moje wypociny, to polub stronę, udostępnij innym.
Pozdrawiam !





niedziela, 18 września 2016

Rambo




Seria filmów o Johnie Rambo zaczęła się dla mnie od drugiego filmu. Potem obejrzałem „jedynkę” Potem była trójka i wreszcie Rambo IV. Do dzisiaj jednak postać Rambo, czy innego wojownika odgrywanego przez Sylwestra – Rocky jest mi bardzo bliska. 

Oddział amerykańskich „zielonych beretów” w których służył Rambo był odpowiednikiem naszego „GROMU” Dobrze wyszkoleni żołnierze, którzy potrafili, jak partyzanci zorganizować akcję na terytorium wroga, wykorzystując do tego okoliczności przyrody, terenu, jak i tego, co zbudowali ludzie. John był nawet wśród nich odszczepieńcem. Gdy miał 17 lat już był w armii i trafił pod skrzydła swojego pułkownika, który zrobił z niego machinę wojenną potrafiącą twardo dążyć do celu i nigdy się nie poddawać. Ble,ble , jak ktoś chce poczytać więcej, to niech sobie poszuka w Internecie. 

Dlaczego postać Rambo jest mi bliska? Zawsze walczył o siebie, zawsze ktoś go zrobił w … balona i pakował się przez to w tarapaty. A potem z nich zwycięsko wychodził. W innej serii ze Stallone był Rocky, postać podobna do Rambo, ale w innej rzeczywistości. Generalnie , te filmy o to wielka szmira. Oglądając je po raz kolejny widzę ile hollywoodzkiego szajsu w nich zaaplikowano. Tylko jedno wartościowe przesłanie niosą ze sobą… Nie poddawać się i walczyć do końca.

Rambo miał swojego pułkownika, który czuł się jak jego stwórca. W trzecim filmie powiedział ciekawe zdanie: ”Pozwól John, że opowiem ci historię. Był sobie rzeźbiarz. Znalazł bardzo rzadki kamień. Zabrał go do domu i zaczął nad nim pracować. Kiedy skończył, to pokazał go swoim przyjaciołom. A oni powiedzieli, że stworzył piękny posąg. Rzeźbiarz powiedział, że niczego nie stworzył. Posąg zawsze w nim był. On tylko odłupał niepotrzebne kawałki. My nie zrobiliśmy z ciebie maszyny wojennej. My tylko odłupaliśmy nierówne krawędzie.”

Za dużo w życiu odpuściłem i wpadłem w tarapaty ze zdrowiem, jeszcze chwila i pewnie nie pisałbym tych słów. Niewiele osób by pamiętało, powiedzieliby ,że odszedł na własne życzenie. Ale nie… Nie odpuszczę. Niewiele do końca zostało, choć to najtrudniejszy etap. Trzeba zdjąć ckm ze śmigłowca i walić we wroga, do końca taśmy z nabojami. Ostatnie naboje należy wystrzelać w powietrze, dla uczczenia zwycięstwa.

Tak, ja też mam swoich rzeźbiarzy, którzy odłupują niepotrzebne kawałki, i żeby nie było … jest ich kilku. Dziękuję Wam. Wy już wiecie o kogo chodzi...