niedziela, 18 września 2016

Rambo




Seria filmów o Johnie Rambo zaczęła się dla mnie od drugiego filmu. Potem obejrzałem „jedynkę” Potem była trójka i wreszcie Rambo IV. Do dzisiaj jednak postać Rambo, czy innego wojownika odgrywanego przez Sylwestra – Rocky jest mi bardzo bliska. 

Oddział amerykańskich „zielonych beretów” w których służył Rambo był odpowiednikiem naszego „GROMU” Dobrze wyszkoleni żołnierze, którzy potrafili, jak partyzanci zorganizować akcję na terytorium wroga, wykorzystując do tego okoliczności przyrody, terenu, jak i tego, co zbudowali ludzie. John był nawet wśród nich odszczepieńcem. Gdy miał 17 lat już był w armii i trafił pod skrzydła swojego pułkownika, który zrobił z niego machinę wojenną potrafiącą twardo dążyć do celu i nigdy się nie poddawać. Ble,ble , jak ktoś chce poczytać więcej, to niech sobie poszuka w Internecie. 

Dlaczego postać Rambo jest mi bliska? Zawsze walczył o siebie, zawsze ktoś go zrobił w … balona i pakował się przez to w tarapaty. A potem z nich zwycięsko wychodził. W innej serii ze Stallone był Rocky, postać podobna do Rambo, ale w innej rzeczywistości. Generalnie , te filmy o to wielka szmira. Oglądając je po raz kolejny widzę ile hollywoodzkiego szajsu w nich zaaplikowano. Tylko jedno wartościowe przesłanie niosą ze sobą… Nie poddawać się i walczyć do końca.

Rambo miał swojego pułkownika, który czuł się jak jego stwórca. W trzecim filmie powiedział ciekawe zdanie: ”Pozwól John, że opowiem ci historię. Był sobie rzeźbiarz. Znalazł bardzo rzadki kamień. Zabrał go do domu i zaczął nad nim pracować. Kiedy skończył, to pokazał go swoim przyjaciołom. A oni powiedzieli, że stworzył piękny posąg. Rzeźbiarz powiedział, że niczego nie stworzył. Posąg zawsze w nim był. On tylko odłupał niepotrzebne kawałki. My nie zrobiliśmy z ciebie maszyny wojennej. My tylko odłupaliśmy nierówne krawędzie.”

Za dużo w życiu odpuściłem i wpadłem w tarapaty ze zdrowiem, jeszcze chwila i pewnie nie pisałbym tych słów. Niewiele osób by pamiętało, powiedzieliby ,że odszedł na własne życzenie. Ale nie… Nie odpuszczę. Niewiele do końca zostało, choć to najtrudniejszy etap. Trzeba zdjąć ckm ze śmigłowca i walić we wroga, do końca taśmy z nabojami. Ostatnie naboje należy wystrzelać w powietrze, dla uczczenia zwycięstwa.

Tak, ja też mam swoich rzeźbiarzy, którzy odłupują niepotrzebne kawałki, i żeby nie było … jest ich kilku. Dziękuję Wam. Wy już wiecie o kogo chodzi...







1 komentarz: