piątek, 28 października 2016

Walka



(Ten wpis dedykuję mojej znajomej , wojowniczce Agnieszce)

Był sobie wojownik, judoka, nieźle się zapowiadał . Stoczył już wiele walk na różnych turniejach. Jeszcze go nie dostrzeżono, był dopiero juniorem. Ówczesny trener kadry judoków uważnie się jemu przyglądał. Osiągnął już prawie wszystkie stopnie wyszkolenia w judo, niedługo miał osiągnąć pierwszy stopień mistrzowski. Jego lokalny trener był wyjątkowy, nie uczył bezsensownego, siłowego judo, tylko technicznego, opartego na dopracowanych do perfekcji kilku technikach. Pewnie, siła też była potrzebna, ale nad nią można było zawsze popracować i w kilka miesięcy nadrobić zaległości. Trenował sumiennie, bardzo to lubił, brał udział w obozach kondycyjnych, we wszystkich zawodach organizowanych w Polsce na różnych poziomach. Wygrywał więcej niż przegrywał. Startował wtedy w wadze do 90 kg, później była waga do 95 kg. Czasem wpadał w załamanie i nie przychodził na treningi, trwało to na ogół krótko i było to wynikiem jakichś błahych powodów. Po takich przerwach, wracał na treningi ze zdwojoną chęcią. Słuchając trenera i doskonaląc technikę miał możliwości dopasowania odpowiedniej techniki do każdego przeciwnika, wystarczyło tylko zaobserwować , jak ten się porusza w czasie rozgrzewki, albo w innych walkach. Po takim dopasowaniu, walka była krótka i efektowna. Na ogół kończyła się rzutem wykonanym przez niego, ocenionym przez sędziów na ippon, czyli maksymalną ilość punktów przyznanych za technikę. Ippon kończył walkę przed czasem. Pamiętam jedną z nich, lewe harai-goshi natychmiast po podejściu do przeciwnika i złapaniu uchwytu. Trwało to 10-15 sekund. Nie zawsze walki wyglądały w ten sposób, dobry przeciwnik był czujny i nie pozwalał na takie numery. Wtedy rozpoczynała się wojna. Adrenalina powodowała zwiększenie czujności i wyzwolenie maksymalnej siły. Ale zaraz, zaraz… nie o tej walce chcę napisać… a tym judoką byłem ja.

Pominę opis swojej kariery judoki, bo nie skończyła się ona zdobyciem tytułu mistrza świata, ale mogła. Opiszę jedną walkę, którą wspominam do dzisiaj, jako wzór do obecnej walki o kilogramy.
Był ogólnopolski turniej klasyfikacyjny, czyli zjazd najlepszych aby sprawdzić ich poziom. Coś jak mistrzostwa Polski, tyle, że bez takiej oprawy i nazwy. Wygrałem już chyba 4 walki i trafiłem do półfinału i tutaj pech, trafiłem na wicemistrza Polski. Gościu napakowany, silny , dobrze przygotowany i znany z poprzednich turniejów. No więc, lekki niepokój czułem, nie będzie łatwo. Trener i obecni na tym turnieju koledzy, też się krzywili, ale mimo wszystko zmotywowali mnie, jeden z nich stał wtedy przy tatami i krzyczał , co mam robić, niestety albo stety, miałem swoją wizję tej walki. Dość szybko przeciwnik zdobył pierwsze punkty, czułem jego siłę i determinację, traktował mnie jak gówniarza, który próbuje mu podskakiwać. Trzymając go w uchwycie wiedziałem, że będzie ciężko i było, do dzisiaj to czuję. Po chwili zdobył kolejne małe punkty i złapał mnie w trzymanie. Trzymanie miało trwać 30 sekund i jeżeli nie wyplątałbym się z jego uścisku to wygrałby walkę przed czasem. Zrobiłem rzecz niemożliwą do zrobienia na treningach, każdy, kto próbował tej techniki, wie, że wymaga ona gibkości i ogromnej siły. Przeciwnik trzymał mnie za głowę i rękę tak, żeby moje łopatki były przy podłodze, nazywa się to kesa-gatame. Jedną z dróg, aby wydostać się z tego trzymania było obrócenie nóg o 180 stopni w stosunku do pleców. Zrobiłem to, uścisk przeciwnika osłabł na tyle, że wyszedłem z trzymania. Niewiele brakowało, by „wróg” wygrał walkę przed czasem po upływie czasu trzymania. Tak, dostał za to punkty i miał już ogromną przewagę nade mną. Aby wygrać, musiałbym zdobyć Ippon. Mój trener już wpisał w swoje notatki, że przegrałem walkę. Koledzy też zwiesili miny, tylko ja, samotny, tam na dole, na tatami widziałem nadal możliwość wygrania. Adrenalina tak mocno działała, że nie czułem, że naderwałem jakiś mięsień w dolnej części kręgosłupa. Nadal wierzyłem w wygraną, pamiętam dokładnie, miałem robić swoje i zrobiłem. W ostatnich sekundach czterominutowego czasu walki, czułem zmęczenie przeciwnika i jego totalną dekoncentrację, ja miałem przewagę , bo nadal byłem czujny, w pewnym momencie wykonałem po prostu harai-goshi. Wygrałem walkę przez ippon, to był mój największy sukces. Niestety, miałem tak wredną kontuzję pleców, że w finale nie potrafiłem już się skupić na walce. Kontuzję odczuwałem przez wiele lat, czasem ból znikał , potem się pojawiał. Teraz nie czuję już tego.

Teraz, taka pseudo parafraza. Zamień w tym tekście słowo „przeciwnik” , na słowo „otyłość”, a słowo „judo” na „odchudzanie”, słowo „walka” pozostaje bez zmian. Każdy wojownik wie, że otyłością można też wygrać, to przeciwnik i do tego Twój wróg. Wróg nie poda Ci ręki po skończonej walce, tylko ją opluje, jak mu na to pozwolisz. Nie pozwól na to.

P.S. Moi drodzy czytelnicy, LAJKUJEMY I UDOSTĘPNIAMY. 
Wasz wdzięczny wojownik :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz