poniedziałek, 24 września 2018

"Bies z czadami"


Następną bieszczadzką atrakcją była wycieczka autokarem po najciekawszych miejscach, według pewnego biura turystycznego. Wielki plus dla biura, że zatrudnili odpowiednie osoby na przewodników wycieczek, bo obie były doskonale poprowadzone i okraszone wspaniałymi opowieściami, które moglibyśmy wyczytać nie z jednej, ale z kilkunastu książek o bieszczadzkich zakapiorach i historii Bieszczadów. 

Pierwsza z nich zaczęła się w Uhercach Mineralnych, gdzie podjechaliśmy z Lipia naszą furmanką ze 130 końmi mechanicznymi. Furmanka została, a my wsiedliśmy do drezyn z aluminiową konstrukcją, ponoć jakiejś gdańskiej fabryki rowerów (???) Drezyny były pięcioosobowe, dogadaliśmy się z przewodnikiem, że w ostatniej drezynie pojedziemy, ja i Baśka. Wsiedliśmy, ja po prawej, jako główny kierowca, Baśka po lewej, jako pilot, no i jedziemy, żaden problem, tyle, że ja miałem hamulce w rękach, więc jazda była bez trzymanki i Baśka lała w gacie. Wieźliśmy ze sobą przewodnika wycieczki, bo ostatnia drezyna, a pan nie chciał się zmęczyć pedałowaniem. Wierzyłem mu, bo wysilał się za trzech. Niby aluminiowa, a ciężka była, na kilkanaście sztuk opłaconej wycieczki, trzy ponoć, nie dojechały kilku kilometrów, wysiedli w trakcie i obsługa musiała dopedałować do końca. Nie zazdroszczę sezonowej pracy tym chłopakom. Dojechaliśmy do końca i wycieczka była na tyle zmęczona, by siedzieć bez protestu w fotelach autokaru. W Uhercach spojrzałem na Merivę, czy się do niej nikt nie dobrał. 






Pojechaliśmy dalej, był Arłamów, było coś tam i Cmentarz Żydowski i Muczne z naszymi żubrami. Gdzie, nie było w sumie czego oglądać, bo żubrów u nas dostatek, w każdej Żabce znajdzie się kilkadziesiąt :D 









W Cisnej było spotkanie z prawdziwym bieszczadzkim zakapiorem, być może ostatnim, z tych pokomunistycznych. Rysiek opowiadał nieźle, kilka niezłych bieszczadzkich historii, i kilka, w które nie wierzę, ale cóż, zakapiory są autentyczne, ich opowieści są zbiorem przygód zasłyszanych od innych i ich samych. Wszystko wymieszane razem daje legendy takie jak legenda o Majstrze Biedzie. BTW, kiedyś przeczytałem tekst piosenki pt. „ Majster Bieda” i nie znając muzyki , sam napisałem kilka akordów i melodię, no ale ja nie byłem Wojtkiem Bellonem i nikt nie poznał mojej pieśni o Majstrze, oprócz kilku znajomych. Bellon też ponoć zalicza się teraz do bieszczadzkich zakapiorów. 






Ble, ble, ble i poznaliśmy historię powojennych Bieszczadów. Zaraz… Ta historia była bardzo poważna, nie znacie, to poczytajcie gdzieś w necie, ja tam fizyk jestem, a informatyk z potrzeby i nie piszę o historii. 

Na koniec napiszę hejta, a co...
Nie dajcie się nabrać na taką wycieczkę objazdową po Bieszczadach, bo sami w czasie 10 dniowego pobytu poznacie miejsca warte uwagi. No ale, to Wasz wybór… 

A o grubym ? Cóż, gruby całkowicie dał radę w czasie tego wypadu, nie jęczał, nie kwiczał, nic go nie bolało, ale nie był do końca usatysfakcjonowany. Wysiedliśmy w Uhercach, nasze konie mechaniczne merdały ogonami z radości. Następnego dnia był luzik a potem Połonina Wetlińska. Ale ta historia już w najbliższym czasie. Czekajcie... Cierpliwie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz