poniedziałek, 3 września 2018

"Rzuć wszystko i pojedź w Bieszczady"

Długo się zbierałem, żeby napisać kolejną historię. Sami wiecie dlaczego. Miałem to zrobić miesiąc temu. Piszę teraz...

Zachwycony swoim wynikiem w odchudzaniu postanowiłem sobie, że  dokonam rzeczy całkowicie nieosiągalnych dla 230 kilogramowego człowieka. Pierwszą z nich był start w maratonie MTB, o innych wtedy nie myślałem. Jak już pisałem, udało mi się to zrobić, jak dotąd 3 razy. Niestety były to tylko starty-żeby przejechać, zostawałem zawsze w tyle za peletonem. Teraz chciałbym pojechać ciut lepiej, a nie zajmować miejsca w ogonie. "W miarę jedzenia apetyt rośnie"

W 1985 roku będąc na wakacjach z grupką przyjaciół  poznałem Bieszczady, z góry, nie z dołu. O ile pamiętam zaliczyliśmy najważniejsze szlaki. Przed wyjazdem zaopatrzyłem się w wojskowe buty, które podarował mi mój Chrzestny, gdyż na rynku były tylko zwykłe trampki, zabrałem ze sobą i te i te, ale jak się okazało, używałem tylko gumowanego obuwia z materiału. Góry okazały się lekkie do przejścia, ale i ja byłem wtedy w życiowym szczycie formy fizycznej. Codzienne zaliczaliśmy jakiś szlak, naprawdę nie odczuwałem większego zmęczenia poza oczywistym lekkim zmęczeniem nóg. Za to widoki były wspaniałe, to one spowodowały, że polubiłem te góry.

Potem pojechałem tam z moją przyszłą żoną, niestety pogoda nie dopisała i po kilkudniowym pobycie w deszczowych Bieszczadach wróciliśmy do domu zaliczając tylko wejście na Tarnicę, w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych. W domu pojawiłem się mocno przeziębiony i skończyło się na antybiotykach. Poczułem, że to jest coś dla mnie, wyzwanie wymagające hartu ducha i ciała. Chciałem tam wrócić. Do dzisiaj w pudle "PAMIĄTKI" mam zaznaczone w przewodniku ścieżki do przejścia w Bieszczadach, pola namiotowe i czasy przejść poszczególnych odcinków. Moje marzenia odwlekały się w czasie, najpierw nie było pieniędzy, potem nie było z kim. Gdy było już z kim pojechać, to lata były nieodpowiednie, zarabianie pieniędzy, bo wiecznie mało, potem urodziła się moja córka i trzeba było odłożyć wakacje w Bieszczadach na inne lata. A jak wiecie z poprzednich wpisów, powoli tyłem, łapiąc po kilka, kilkanaście kilogramów na rok. W końcu musiałem zapomnieć o tych górach, z których miałem już kilka wspomnień, byłem uziemiony.

W zeszłym roku wpadłem na pomysł ponownego wyjazdu w Bieszczady. Ktoś się zapyta:
- W Bieszczady ? A po co , tam nic ciekawego nie ma. Lepiej jedź do Grecji  za te same pieniądze,  przynajmniej odpoczniesz.
Odpowiedziałem ktosiowi:
-Nie rozumiem, po co mam jechać do Grecji, żeby gotować się w upale i leżeć na plaży. To nie dla mnie, nie cierpię plażować, co innego nurkować w czystej morskiej wodzie, no ale cały czas nie można w niej siedzieć. Pozwiedzać, zobaczyć, odkryć, zdobyć szczyt jest ciekawsze od leżingu na plaży.
Nie każdy zgodzi się z powyższym, większość lubi plażing, egzotyczne żarcie all inclusive w hotelu nad Morzem Śródziemnym. Mnie już to przeszło, z takich wakacji wraca się z dodatkowym bagażem i wwozi się do kraju kilka kilogramów obywatela więcej (parafrazując klasyka)

Na wyprawę w Bieszczady wyruszyłem z żoną. W dobie internetu nie musimy już posiadać żadnego papierowego przewodnika, jak się okazało , nawet laminowana mapa Bieszczadów nie jest potrzebna. Dzisiaj wszystkie najważniejsze bieszczadzkie szlaki są tak oznaczone, że nawet idąc w ciemnościach, ciężko jest zgubić drogę. Są barierki, liny ,schody, jest zakaz schodzenia z wyznaczonej drogi, a nawet pobiera się opłaty przy wejściu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Bilet do BPN jeszcze można przeżyć, ale opłatę za parkowanie w kluczowych miejscach bieszczadzkich szlaków kosztuje 20-25 zł , na dodatek parkingi nie są strzeżone. Panowie od obsługi strzegą jedynie tego, by była dokonana opłata.

Po przejechaniu 1000 km samochodem, wylądowaliśmy w miejscowości Lipie , koło Czarnej Górnej. Gospodarz przywitał nas na progu i zaprosił na wieczorny grill w drewnianym, wysokim tipi, w którym latem można było nawet spać przy wielkim palenisku nad którym wisiał wielki ruszt na długim łańcuchu umocowanym na szczycie budowli. Spotkali się tam wszyscy goście naszego pensjonatu. Wieczorne Polaków rozmowy zakończyły się obaleniem kilku litrów pysznej nalewki. Następnego dnia mieliśmy przejść Połoninę Caryńską, więc poszliśmy spać wcześniej, opuszczając towarzystwo. Niestety byliśmy trochę zmęczeni i rankiem zbieraliśmy się z wyjazdem do Brzegów Górnych aż do 12.00  Ok 13.00 byliśmy na Przełęczy Wyżniarskiej, skąd weszliśmy na szlak. Niestety, popełniliśmy "mały" błąd. 
(c.d.n.)




1 komentarz:

  1. Zapowiada się ciekawie :) czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń